www.smok171.pev.pl
,,Każdy posiada anioła stróża, na jakiego sobie zasłużył przez całe życie... ...nie Smokom tutaj wybierać
I've been watching, I've been waiting,
...lecz anioł nigdy nie będzie... ...człowiekiem''
Często jest tak... Że wyznaczamy w swym życiu pewne cele...
Tworzymy marzenia... i wierzymy, że kiedyś się spełnią...
...i często bywa, że to co chcemy-nie osiągamy...
więc wtedy doceniamy to, co już mamy i posiadamy...
wtedy pięlegnujemy, dbamy, aby to wszystko było jeszcze piękniejsze...
a wtedy nadchodzi czas... gdy się nie spodziewamy...
wtedy wydarza się coś... co bardzo nas zmienia...
...i wtedy już tylko od nas zależy:
czy zapominamy o tym, co już posiadamy...
...czy jednak pamiętamy, i troszczymy się nadal
Kto dostrzega różnice w swym życiu, ten wie...
...gdzie ukrywa się odwrotna część w samym sobie...
...pomiędzy Duszą a Ciałem
Również i Smok ma dwie strony, jak dwie strony ma medal:
...a którą stronę ujrzysz lub dostrzeżesz: to już Twój własny wybór...
in the shadows, for my time.
Na Stronie zagościło:
...istot
4720043
dragon171@o2.pl
4720043
,,Życie, a słabość...''
1
123456 Smoki www.smok171.pev.pl
Pomyślałem, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, Że patrzy na mnie.
Zaczerwieniłem się. Poczułem gorąco na twarzy. Musiała to zobaczyć, bo zaraz odwróciła wzrok. Ale
ja już nie mogłem się wycofać. Pomyślałem, Że teraz albo nigdy. Powiedziałem sobie, Że muszę to w
końcu zrobić. że muszę do niej podejść, muszę powiedzieć… powiedzieć cokolwiek. żeby spojrzała i
Żeby nie odwróciła wzroku tak jak teraz. żeby popatrzyła dłużej. Wtedy jej powiem. Tak, wtedy
powiem, Że ją kocham. że nigdy nie byłem zakochany, ale Że od kilku miesięcy nie jem, nie mogę się
uczyć, nie mogę spać. Powiem jej to wszystko. Na pewno zrozumie. Na pewno się uśmiechnie.
Złapie mnie za rękę i będziemy już razem. Zupełnie razem. Muszę tylko podejść. Zrobić te dziesięć
kroków. Stoi właściwie tuż obok mnie. Pod drzewem. Rozmawia ze znajomymi. A ja stoję na środku
alejki i jak palant patrzę się na nią. Zresztą nie ważne. Ważne, Żeby to zacząć. żeby wyjść na
stuprocentowego palanta, ale Żeby zacząć. żeby to zrobić. Potem niech się dzieje co chce. Właściwie
już zrobiłem pierwszy krok. Taki niewielki, malutki. Zrobiłem i przyszło mi na myśl, Że podchodzę
robię kilka kroków, niby odważnie i nagle
potykam się! Boże! Tak pomyślałem!
Pomyślałem, Że się potykam, Że lecę jak długi, Że
rękami macham jak wiatrak, by uratować się od
upadku! Pomyślałem, Że ona to widzi, Że patrzy
na mnie i Że oczy jej stają się wielkie ze
zdumienia. A ja wtedy ląduję. Ląduję tuż przed
nią, tuż pod jej stopami, i lądując
jakoż nie tak. że to sztuczne, Że ona to zobaczy.
Fakt, spojrzała znowu, ale znowu niczego z jej
twarzy nie mogłem wyczytać. Stanąłem. W
panice zacząłem udawać, Że wiążę sznurowadła.
Kucnąłem i wiążę. Zapamiętale, wielkie pętle.
Zastanawiam się, czy przypadkiem nie wycofać,
czy może spróbować kiedy indziej, jak będzie
ładniejsza pogoda, albo jak ona będzie sama. Ale
zahaczam, tylko
nieznacznie zahaczam
o jej sukienkę.
Zahaczam dłonią.
Prawą, albo lewą.
Właściwie nie całą.
Tylko jednym,
najmniejszym piątym
palcem. Zahaczam i ku
własnej zgrozie widzę
widzę, Że wyciąga do
mnie rękę. że wyciąga
dłoń swoją piękną,
delikatną, białą.
Wyciąga dłoń, chwyta
mnie mocno za
nadgarstek i uśmiecha
się tajemniczo.
Uśmiecha się, puszcza
oko i mówi
wtedy ona, słyszę to i
chyba się nie mylę, ona
mówi, Że już idzie.
żegna się ze
znajomymi. Znowu
patrzy w moją stronę.
Na mnie, ale jakby nie
na mnie. Zupełnie
gdzie indziej. W
rozpaczy jestem.
ona wtedy znowu na
mnie patrzy i jakoż tak
mi się wydaje, Że
nieznacznie zaczyna się
uśmiechać!
Uśmiechać? Tak,
uśmiechać! To na
pewno był uśmiech!
Krótki, delikatny,
prawie niezauważalny,
jak
sukienka
trzymając
się
najmniejszego palca
schodzi z
niej
ruchem
płynnym,
zupełnie
jak ona
się śmieje.
Jak śmieje
się i
błyskawicznie
odsuwa,
Żebym
przypadkiem nie
zdarł jej
ale ja nic
nie słyszę.
Naprawdę
nic nie
słyszę.
Zaczynam
pytać,
prosić o
powtórzenie. Ona
jest
Że mi pomoże.
żebym się
chwycił.
Moja
bogini
mnie
pomaga.
Uśmiecha
się do
mnie
Zaczynam
jeszcze
zapamiętalej wiązać
buty,
jeszcze
dokładniej
układać
pętle. Nie
wiem. Nie
wiem co
Zrywam
się nagle
na równe
nogi.
Chrząkam
. Widzę,
jak podaje
dłoń
swoim
znajomym
. Widzę to
ale jak
najbardziej
uśmiech!
Przez
pierwsze
dwie
minuty
zastygam
i nawet
nie
próbuję
ale
najprawdziwszy
uśmiech.
Myślę, Że
tego tak
zostawić
nie mogę i
niby
przypadkiem
niewinnym,
obnażając
przy
okazji
jakby
piękne
pośladki,
uda i
kostki.
Wszystko
dzieje się
w ułamku
sekundy,
wszystko
paraliżuje
mój
dalszy
krok.
Oddycham
spokojnie,
staram się
stępić
głupie
myśli.
Uśmiecham się
sztucznie
do siebie,
nawet
mówię na
głos, Że
sukienki.
Leżę jak
długi i
wszyscy
się ze
mnie
śmieją.
Myślę
sobie, Że
muszę to
jakoż
wytrzymać, Że
muszę
wytrzeć te
durne
myśli z
głowy.
Myślę tak
i nagle
cóż czuję.
Czuję cóż
znajomego, cóż
zupełnie
absurdalnego, cóż,
co mam
nadzieję,
Że nie jest
tym, o
czym
myślę, ale
dobrze
wychowana, więc
cierpliwie
powtarza.
A ja
wciąż nic
nie mogąc
usłyszeć
zaczynam
mówić
cóż.
Cokolwiek. Byle
mówić.
Byle nie
usłyszała,
Że nic nie
rozumiem
. Mówię i
dopiero
po chwili
dociera do
mnie, Że
słyszę
swój
własny
głos.
Otwieram
oczy.
Stoję
wciąż w
tym
szeroko.
Widzę, Że
przy
uśmiechu
jej nosek
tak
ślicznie
się
marszczy.
Widzę te
równe
białe
ząbki.
Patrzę na
gładkie
policzki i
czoło. I
słyszę, jak
zaczynam
do niej
mówić, Że
jest
cudowna,
Że nigdy
nikogo
takiego
nie
widziałem
, i Że
jestem
zakochany po uszy.
Ona
zrobić!
Może
podejść
teraz? Od
razu? I od
razu
powiedzieć, Że ją
kocham?
Zacznie
się śmiać.
Na pewno
zacznie.
To może
powiem,
Że chcę
być z nią
do
końca…
Nie, to
głupie. Ja
nie chcę
wyjść na
aż takiego
głupka.
Może
powiem,
Że się
ślicznie
uśmiecha
Albo
powiem,
Że ma na
i jakby nie
widzę.
Cóż mi się
dzieje ze
wzrokiem.
Wszystko
się
spowalnia
. Zaczyna
skakać.
Rozmywać się
zupełnie.
Mówię
sobie,
teraz albo
nigdy!
Teraz albo
nigdy i
podchodzę. Robię
kolejne
dwa kroki
i słyszę
nagle
moje
imię.
Patrzę na
nią, ale
ona go nie
wypowiada. Nawet
go nie zna
drgnąć.
Odgłosy
parku,
krzyki
dzieci i
szczekania psów –
wszystko
to
przestaje
do mnie
płynąć.
Jedyne co
widzę to
powtarzany w
zwolniony
m tempie
uśmiech i
odwrócenie głowy.
Uśmiech i
odwrócenie głowy.
Uśmiecham się.
Wiem, Że
to było do
mnie. Na
pewno do
mnie.
Wstaję,
otrzepuję
uśmiecham się do
niej
króciutko.
Zupełnie
zdawkowo i
błyskawicznie, po
czym
udaję, Że
głowę
odwracam
i czekam.
Po
krótkiej
chwili
spojrzała i
również
się
uśmiechnęła. Tak
samo jak
wtedy.
Więc
jednak!
Rozanielony,
rozochocony
uśmiecham
ponownie
na pewno
się
uda
, Że
wszystko
będzie
dobrze.
Zaciskam
kilka
razy
nerwy
to
tylko
myśl,
durne
myśli i
wtedy
mój
wzrok
pada
na
alejkę,
na
której
kiedy
tylko
podnoszę
rękę
do
czoła
wiem
już,
Że
ten
cholerny
ptak
niestety
jest.
Niestety
wiem
już,
Że
nie
będę
się
mógł
powstrzymać i
Że
samym
miejscu
.
Stoję,
nie
ruszam
się
i
mówię
na
głos!
Boże!
Mam
parku.
Stoję w
nie
dalekiej
odległości
od
niej
i
widzę,
Że
znowu
na
mnie
wtedy
mówi,
Że
to
bardzo
miłe,
Że
cieszy
się,
Że
się
w
niej
zakochałem,
wtedy
zaczerwieni
się
po
uszy.
Zaczerwieni
się i
nie
będzie
mogła
wy
krzt
głowie
liść
.
Piękny
jesienny
liść
.
Ale
ona
nie
ma
takiego
liścia!
Więc
na
twarzy
jakiż
brud!
Nie
,
tak
nigdy
nie
mów!
Przestań
tak
myśleć
!
Wtedy
odwracam
się
i
widzę
znajomych
.
Moich
znajomych
,
którzy
przecież!
Przecież
nigdy
nie
rozmawialiśmy!
I
znowu
słyszę!
Odwraca
spodnie i
ruszam.
Ruszam
natychmiast.
Nie
ma
sensu
czekać
.
Nie
ma
spodnie i
nagle
przychodzi ta
myśl.
A
jeżeli
ona
…
jeżeli
ona
też
…
jeżeli
wymownie i
puszczam
jej
maleńkie
oczko.
Odpowiada
uśmiechem,
ale
i
myślę
sobie,
Że
wystarczy
podejść
,
przyklęknąć
na
kolanie i
powiedzieć
.
Chrząkam
dla
dodania
sobie
animuszu
i
wyzywam
od
idiotów
za
te
całe
absurdalności
,
które
mi
się
roją
w
głowie
.
Następnie
obiecuję
poprawę
i
męstwo
i
środku
wielki
korzeń
wystaje
.
Zadrżałem.
Pomyślałem,
Że
tędy
nijak
nie
uda
mi
się
przejść
. W
panice
zacząłem
szukać
wzrokiem
innej
drogi,
zupełnie
innej
możliwości.
Wtedy
to
nasrał
na
mnie z
całą
swoją
brutalnością.
Czuję,
Że
tylko
chusteczka
,
tylko
nagłe
wycieranie
może
uratować
moje
skurczone
do
wielkości
ziarna
poczucie
własnej
wartości.
kichnę
zaraz
najgłośniej
jak
potrafię
. To
ten
kurz!
To
ten
cholerny
kurz.
Patrzę
na
nią.
Widzę,
Że
rozmawia
i
błagam
Boga,
Żeby
tylko
jak
najciszej!
Tylko
jak
najciszej!
Wtedy
nadzieję,
Że
nikt
tego
nie
usłyszał!
Zresztą
,
wszystko
jedno,
czy
ktoś to
słyszał!
Byleby
ona
tego
nie
słyszała
!
żeby
ona
nie
zobaczyła
we
mnie
kompletnego
idioty,
który
stojąc
na
zerknęła.
Zerknęła!
Popatrzyła!
Na
jej
twarzy
nie
było
Żadnej
reakcji
. Po
prostu
patrzyła.
Równie
dobrze
mogła
mnie
nie
zauważyć!
Mogła
omieść
wzrokiem
i
nic
więcej!
Ale
może
to
jej
schlebia,
ale
ona
już
ma
kogoś.
Już
ma
kogoś!
Nie
!
Tak
nie
może
być
!
Zaciskam
oczy.
Patrzę
na
nią
z
daleka
i
zaczynam
się
zastanawiać,
czy
w
ogóle
podchodzić.
A
dusić
słowa.
Właściwie
tak
ją
zatka,
Że
zakrztusi
się
czy
może.
Jakąż
drobinką
śliny.
Zacznie
kaszleć
,
bardzo
głośno
kaszleć
! Ja
zacznę
ją
ostukiwać
.
Będę
uderzał
w
jej
plecy
natychmiast
idź
po
liść
!
Pójdziesz
i
po
wiesz
,Że
miała
na
głowie
!
Ona
wtedy
uśmiechnie
się
i
powie
, Że
to
takie
romantyczne i
Że
ona
bardzo
lubi
jesienne
liście,
i
nawet
zapyta
jak
ma
na
imię.
Ona
odpowie i
wtedy
powiesz,
Że
ją
chętnie
na
chwilę
porwiesz,
ponieważ
musisz
zamienić
kilka
ważnych
zdań.
Tak
!
To
będzie
obezwładniające!
Tak
idą
w
moją
stronę.
Idą
i
machają.
Cieszą
się,
Że
mnie
spotkali.
Oni
się
cieszą,
a ja
już
wiem,
Że
to
koniec,
Że
skończyły
się
marzenia o
poznaniu
Jej!
że
…
Nie
!
Tak
być
nie
może!
przyglądam
się.
To
kolega
!
Stary
znajomy.
Podchodzi
do
mnie.
Witamy
się.
Mówi,
Że
się
cieszy,
Że
lubi
takie
przypadki,
bo
umówił
się
z
kimś
innym,
a
spotkał
mnie.
Pytam
z
kim
, a
najmniejszego
powodu,
by
nie
próbować
.
Nic
nie
tracę,
bo i
tak
jej
nie
znam,
więc
jeżeli
mnie
odrzuci
będę
dok
ład
nie
w
tym
samym
miejscu
.
Idę
ku
niej
,
idę
dość
szybko
i
ona
też
chce
do
mnie
podejść
?
Jeżeli
ma
ochotę
i
tak
stoi
i
się
zastanawia
?
Bo
dlaczego
tak
długo
pod
tym
drzewem
tkwi.
Przecież
rozmowa,
którą
prowadzi
nie
jest
jakaś
przecież
innym
zupełnie.
Jakimż
Się
staje
mnie
czym
bardziej,
co
lekko,
przyznaję
mnie
onieśmiela
, i
każe
zastanowić
nad
dalszą
strategią,
która
już
w
tym
momencie,
nie
może
być
gdzieindziej
…
Jednak
wtedy
…
Wtedy
już
uśmiechnęła
się
znowu.
I
ten
uśmiech
był
już
zupełnie
jawny,
otwarty
,
szczery,
zdemaskowany.
I
właśnie
wtedy
zrozumiałem
, Że
już
nie
muszę
a
czy
nam
od
początku
lotnie
wtedy
uśmiechnie
się
do
ciebie
i
powie
ją
pocałuję
!
Nie
!
Przestań
!
Zabraniam
tak
a
myśleć
jeszcze
kilkanaście
sekund
!
Jeszcze
stop
dam
,
Że
nie
widzę
.
Odwrócę
głowę
i
powiem
co
TAM
wskazuje
i
chce
przedstawić
kolegom
uśmiecha
się
i
wskazuje
na
widok
piękny
ale
nagle
czuję
,
jak
się
ślizgam
na
tym
liściu
,
Że
wchodzę
na
zupełnie
inny
zajmująca
!
To
mnie
nagle
całkowicie
ośmielało
zrywająco
.
Odwracam
się
.
I
spoza
ledwie
pół
podejścia
,
przywitania
i
może
ucałowania
zaimponowania
ochoty
podejścia
wzrokiem
odchodzić
,
nie
muszę
.
Odwróciłem
się
tak
ogólnie
nic
robić
.
A
jeśli
nie
muszę
?
Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, Że patrzy na mnie.
Zaczerwieniłam się. Poczułam gorąco na twarzy.
Musiał to zobaczyć, bo zaraz odwrócił wzrok. Ale ja już nie mogłam się wycofać.
Pomyślałam, Że teraz albo nigdy. Powiedziałam sobie, Że muszę to w końcu zrobić.
że muszę do niego podejść, muszę powiedzieć to, co czuję…
2
123456 Smoki www.smok171.pev.pl
Obudził się wcześniej niż planował; nie chciało mu się spać. Usiadł na łóżku, uśmiechnął się.
Wczorajszy dzień nie należał do najlepszych. Przedwczorajszy też nie. W zasadzie nie pamiętał dnia,
który mógłby znaleźć się w kategorii „Najlepsze dni mojego Życia”. Mimo tego uśmiechnął się.
- Ten dzień będzie lepszy – powiedział do siebie.
Miał już wstać i przygotować sobie jakiś smakołyk na śniadanie, kiedy usłyszał kroki w
korytarzu. Wiedział kto to, wiedział kim była i po co przyszła. Zawsze przychodziła, kiedy się
uśmiechał, kiedy coś mu się udawało, kiedy świeciło słońce, kiedy ktoś mówił mu coś miłego.
- I co tak siedzisz? – Spytała wchodząc do pokoju.
Nie odpowiedział, poprzestał na wpatrywaniu się w podłogę.
- Ignorujesz mnie? – Stanęła nad nim – Nie chcesz na mnie patrzeć? Może boisz się mojego
widoku? Brzydzisz się mną? – Dodała z satysfakcją
- Odejdź
- I dobrze – udała, Że go nie usłyszała. – Może nareszcie nauczysz się Żyć bez mojej pomocy.
Może twoja egzystencja nabierze w końcu kolorów.
- Odejdź – powiedział bardziej stanowczo
- Oho ho! – Zapiszczała – No proszę! Jaki on stanowczy. Prawie mnie przekonałeś. Jednak
oboje dobrze wiemy co się stanie jeśli teraz odejdę. Już kiedyś to zrobiłam. Nie pamiętasz? To było
jeszcze w podstawówce; poszedłeś do szkoły taki pewny siebie, taki szczęśliwy. I co? Wróciłeś
zapłakany, bo jakiż młodszy chłopak wyrzucił twoją nową czapkę z daszkiem przez okno. Zresztą nie
dziwię mu się. Była paskudna.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki.
- Był ode mnie większy – wyszeptał po drodze.
Umył ręce i zabrał się do czyszczenia zębów. Tuż za nim cały czas stała ona. Widział ją w
lustrze, uśmiechała się patrząc jemu z pogardą w oczy.
- Był większy? To straszne. – Złośliwa ironia sączyła się z jej rozlazłych ust – A ci chłopcy z
liceum? Też byli więksi? Kazali ci siedzieć na sedesie w szkolnej ubikacji i udawać, Że jedziesz
samochodem. To dopiero było Żałosne. Nie daliby ci spokoju do końca liceum, gdybyś nie zmienił
szkoły.
- Przestań!
Z wrzaskiem odwrócił się za siebie, jednak jej już tam nie było. Wrócił do mycia zębów.
- Wiesz, to zastanawiające. – Ciągnęła stojąc w drzwiach. – Wszyscy, którzy cię kiedykolwiek
gnębili byli albo młodsi, albo mniejsi od ciebie. Wiesz czemu?
Splunął białą pianą do umywalki
- Nie.
- Bo tym większym było cię po prostu Żal. Zawsze byłeś taki wystraszony i słaby, zabiliby cię
samym spojrzeniem. – Zaśmiała się
- Dość! – Wrzasnął. Miarka się przebrała, walnął pięścią w ścianę, skóra na jednej kostce
pękła zostawiając czerwony ślad na kafelkach. – Daj mi spokój! Daj mi wreszcie spokój…
Łkając padł na kolana, schował twarz w dłoniach.
- Po co? Po co jesteś?
Jego płacz przerwał miarowy pisk budzika. Przecierając oczy poszedł go wyłączyć. Ubrał się
niezdarnie, wciąż pochlipując. Po drodze do kuchni zatrzymał się przy lustrze.
- Jak ja wyglądam? – Był cały czerwony, oczy miał podpuchnięte, na policzkach ślady po
łzach.
- Jak ofiara losu. – usłyszał kobiecy głos, rozejrzał się przerażony, jednak nigdzie jej nie było.
Wszedł do kuchni, ona szła tuż za nim. Udawał, Że nie zwraca na nią uwagi. Ospale wyciągnął
bułkę z pojemnika na chleb i ser topiony z lodówki. Przekroił bułkę na pół i zabrał się za smarowanie.
- Więc tak wygląda to twoje wspaniałe śniadanie? – Siedziała naprzeciwko niego
wykrzywiając się w złośliwym uśmiechu – Bułka z serem. Oryginalne. A pomyśleć, Że jeszcze pół
godziny temu chciałeś sobie zrobić „coś super”. Czyżbyś stracił ochotę? – Przyciągnęła na chwilę jego
uwagę. – Czyżby to przez ten płacz? To dopiero ubaw. Dorosły człowiek, z Poważną pracą, a płacze
jak dziecko na samą myśl o szczeniackich latach. Wiesz… inni tak nie robią, nie mieli takich
problemów, nie byli Żałosnymi, bezradnymi ofiarami. Trzeba ci przyznać, Że w tej kwestii jesteś
wyjątkowy.
- Odejdź!!! – Płaczliwy głos został zniekształcony przez kawałek przeżuwanej bułki. –
Przepadnij, rozumiesz!?
Oczy mu błyszczały, w jednej ręce trzymał bułkę, drugą podpierał głowę.
- Zmuś mnie.
Znowu zaniósł się bezsilnym płaczem. Rozejrzał się po stole. Jego wzrok zatrzymał się na
nożu kuchennym. Chwycił go i przysunął do ręki, w której trzymał bułkę. Na ten widok wybuchła
paskudnym, szyderczym śmiechem.
- I co chcesz niby zrobić? Ty i samobójstwo? Nawet na to jesteś za słaby…
Zanim skończyła ostatnie zdanie przycisnął nóż mocniej do tętnic. Spoważniała.
- Daj sobie spokój. Tylko udowodnisz, Że cały czas miałam rację; Że jesteś za słaby by Żyć.
Zresztą naprawdę chcesz, Żeby to wszystko poszło na marne? Te wszystkie lata twojego Życia? Cała
nauka i praca? Wszystko stracisz, a za samobójstwo to do nieba nie trafisz.
- Nie ma nieba…- wyszeptał wstając – ani piekła, ani Boga, ani diabła! Nic nie ma!
Rzucił w nią nożem, później bułką, w furii przewrócił stół, ale jej już nie było. Tylko nóż dyndał
wbity w szafkę, a bułka rozsmarowała się serem po podłodze. Dyszał.
- W piekło nie wierzysz, ale je sobie na ziemi urządzasz – zapiszczało jakby z oddali w jego
głowie. Pozbył się jej, ale to ona wygrała.
3
123456 Smoki www.smok171.pev.pl
- Na pewno nie? – Spytał i spojrzał na nią badawczo. - Chyba coś pokręciłem. – Powiedział po
chwili.
Drzewa zaszumiały targane wiatrem, liście przebiegły po nagrobkach. Jego ręce drżały,
opierając się pomarszczone jedna na drugiej na rękojeści laski. Spojrzał w jej głęboko osadzone,
czarne oczy, jeszcze raz prześledził jej twarz, która mimo upływu czasu nadal miała ostre, mocno
ciosane rysy.
- To chyba przez te włosy. – Jego głos był chropowaty, ale przyjemny. – To na pewno nie ty?
Uśmiechnęła się, zrobiła dwa małe kroki w stronę ławeczki i usiadła.
- To ja – powiedziała i zaśmiała się świszcząco jak wiatr.
Usiadł obok niej, zastygli tak patrząc, jak jesień tańczy wokół czyjegoś grobu. Klucz czarnych
ptaków przeleciał pomiędzy złocisto-czerwonymi koronami drzew, a dumnymi brzuchami szarych
cumulusów.
- Ona też miała takie włosy. – Powiedział w końcu. – Takie jak pani. Długie i mocne. Ale to
było dawno. Bardzo dawno temu, kiedy jeszcze oboje byliśmy młodzi.
Wciąż patrzyli przed siebie smakując wiatr, który smagał ich czasem, a czasem głaskał
przyjemnie.
- Wie pani jak to bywa. Spotka się kogoś podobnego, kto ma w sobie jakiś szczegół, jak ta
inna osoba i już jest się pewnym, że to ta osoba. – Spojrzał na nią. – Na pewno nie ma pani na imię Marta?
- Przykro mi, ale nie.
Pokiwał głową i znów zapatrzył się przed siebie. Nabrał dużo powietrza w płuca, czekał, aż
orzeźwiający chłód wypełni je całe.
- Znałem taką dziewczynę, dawno temu. Jeszcze jak oboje byliśmy młodzi. Spotykaliśmy się
czasem, dziś ktoś powiedziałby, że ze sobą chodziliśmy – zaśmiał się. – Wielu rzeczy już nie
pamiętam, zawsze zresztą miałem słabą pamięć, ale to pamiętam doskonale. Wie pani, czasem spotyka
się kogoś, kogo nosi się później w sercu całe życie. Nawet, jeśli się go nie widzi latami. Taki ktoś
potrafi zostawić ślad. – Spojrzał na nią badawczo. – Znała pani kogoś takiego?
- Tak, też kogoś takiego znałam. Też dawno temu, ale teraz już nie znam. – Spojrzała mu w
oczy. – Czasami trzeba pamiętać, a czasami trzeba umieć zapomnieć.
Zaśmiał się zamyślony podnosząc przy tym ramiona to w górę, to w dół.
- Ja właśnie nie umiałem zapomnieć. Błędy życia to zazwyczaj błędy młodości. Wiele
utraciłem przez to, że nie umiałem zapomnieć.
- To musiała być wyjątkowa kobieta.
Chmury przybrały ciemniejszy odcień, w miejscu, w którym schowało się słońce, błyszczały
jak diamenty.
- Była. Ech, była i to jak. A jaki miała charakter! Była twarda jak skała, jeśli raz coś
powiedziała, to już tak musiało być. Nie dała sobie w kaszę dmuchać. Wie pani, nie jest łatwo zbliżyć
się do kogoś takiego, a mi się udało. Ech, ta młodzieńcza miłość, później człowiek już nie potrafi tak
kochać. Kochałem ją na zabój, wszystko bym dla niej zrobił. Później myślałem, że to właśnie dlatego
nic nie wyszło. – Stuknął parę razy laską w ziemię. – Tak to już zawsze było z tymi kobietami. Nie
wolno ich słuchać! Nie wolno ich słuchać, bo one tego właśnie chcą, żeby się ich nie słuchać!
Wziął głęboki wdech, żeby się opanować.
- Ale to było dawno temu… - Zamyślił się. – Teraz jest inaczej. Nie myślę już, co by było,
gdyby wszystko ułożyło się inaczej. Wie pani, inaczej być nie mogło, jakby się głębiej zastanowić, to
wszystko ma swoje wytłumaczenie. Może nie zawsze je pojmujemy, ale ono jest. A skoro jest, to nie
mogło być inaczej.
- Zawsze może być inaczej. – Powiedziała spokojnie. – Też kiedyś taka byłam. Twarda jak
skała, nikogo do siebie nie dopuszczałam. Jak coś powiedziałam, to musiało tak być i tyle. I też nie
lubiłam, jak się mężczyzna zbyt słuchał.
- Tak jest. Tak właśnie jest.
Patrzył na nią dłuższą chwilę mrużąc oczy, trochę, żeby lepiej widzieć, a trochę przez wiatr
wdzierający się siłą do ust i oczodołów
- Na pewno nie ma pani na imię Marta?
- Mówiłam już. Niestety nie.
- Zawsze byłem gapa – powiedział ni stąd, ni zowąd. – Całe życie. Zawsze coś zapominałem,
zawsze coś gubiłem. Rodzice mówili, że nie dożyję trzydziestych urodzin, bo się zgubię. Tego chyba
też nie lubiła. Kiedyś nawet pomyliłem jej imię. – Zaśmiał się, tym razem szczerze. – Wie pani, w tym
momencie, w którym nie powinienem był. Co to była za awantura! Wyobraża sobie pani, że omal się
przez to nie rozeszliśmy? – machnął się – Zresztą i tak miesiąc później było po wszystkim.
- Pamiętam, jak jeden chłopak też kiedyś pomylił moje imię. – Uśmiechnęła się. – Z czasem
człowiek uczy się, że to nie takie ważne, ale wtedy… co to się nie działo! Naprawdę, mówię panu! Do
tego pomylił mnie z moją własną, rodzoną siostrą. Nie potrafiłam mu tego wybaczyć. – Zamyśliła się.
– Dzisiaj, a nawet już parę lat później byłoby może inaczej. Ale jak człowiek jest młody trudniej mu
wybaczać. Zwłaszcza takie rzeczy.
- Bo nie wie, co jest naprawdę ważne!
Oboje potakiwali sobie nawzajem patrząc nad nagrobkiem z białego marmuru, jakby nie
chcieli go widzieć. Drzewa tańczyły, zdawało się, że były tak jak żyją zwierzęta, że ruszają gałęźmi
jak odnóżami. Zupełnie jakby miały zaraz wstać i odejść.
Długo tak siedzieli bez słowa pogrążeni w przeszłości. Każde w swojej, odległej i
pogmatwanej, jak tylko pogmatwane potrafi być życie. On odezwał się pierwszy, kiedy wiatr
przycichł na chwilę.
- Właściwie nie pamiętam, czemu zerwaliśmy kontakt. – Znów chwilę myślał. – Chyba
później któreś z nas wyjechało. Tak, pamiętam już. Ona wyjechała, a ja pojechałem za nią. To było we
Włoszech, była pani kiedyś we Włoszech?
- Nie byłam. Tylko w Hiszpanii. Raz. Ale we Włoszech nigdy.
- Ja byłem. W Hiszpanii też, kiedyś dużo podróżowałem. Ech, gdzie to ja nie byłem! –
Machnął ręką. – Pół świata zwiedziłem i wie pani co? – Chwilę czekał na odpowiedź, ale jej nie
dostał. – Nigdzie nie znalazłem drugiej takiej!
Wiatr znowu się wzmógł i starszy mężczyzna musiał przestać mówić, żeby nie musieć go
przekrzykiwać.
- Nie żebym całe życie przeżył sam – powiedział po chwili. – Miałem żonę przecież. I dzieci
mam. To do żony właśnie przyszedłem. Ale takiej jak ona ani jednej nie spotkałem! Nie chcę
licytować, którą kochałem bardziej. Chyba żadnej. Po prostu kochałem je inaczej.
Westchnęła głęboko i z trudem odczytała godzinę z zegarka.
- Zanudzam panią?
- Nie, nie. – Powiedziała – proszę mówić. I tak muszę czekać na autobus. Rzadko można z
kimś tak porozmawiać.
- Prawda. I to jeszcze z kimś tak przywołującym wspomnienia! Pamiętam, po spotkaniu w
Wenecji często myślałem, czy jak będę starszy, to ją rozpoznam. Wyobrażałem sobie, jak będzie
wyglądała za tych parę lat. Dziś pewnie wygląda jak pani. – Pokiwał głową – Ciekawe, czy nadal jest
z tym chłopakiem. Tym z Wenecji. Mam nadzieję, że była szczęśliwa.
- Na pewno nie.
- Słucham?
- Na pewno nie. Wiem po sobie, tacy ludzie rzadko bywają szczęśliwi. Zrozumiałam to
dopiero po latach, ale wtedy często jest już za późno. Za późno, żeby ostudzić tak rozgrzany
temperament.
- Prawda. Pamiętam też, że po tym spotkaniu chciałem ją za coś przeprosić. Mówiłem sobie,
że jak ją spotkam, to za coś ją przeproszę. – Podrapał się po głowie. – Co to było? Co to było? – Nagle
zawołał i zaśmiał się – No tak! To ci dopiero!
Spojrzała na niego pytająco i czekała na odpowiedź. Kiwał głową patrząc wciąż przed siebie.
- Mówiłem sobie wtedy, że nie dość walczyłem o nią. Taki młodzieńczy wymysł. Miała mi to
za złe – tak sobie myślałem i miałem ją za to przeprosić. Pewnie miałem rację. Ale przeprosiny nic by
tu nie dały.
Uśmiechał się i patrzył wciąż nad nagrobkiem.
Wiatr zelżał, liście powoli kończyły swój taniec, niebo zaszumiało lekką mżawką. Sprawdziła
jeszcze raz godzinę.
- Bardzo pana przepraszam, ale muszę już iść. – Powiedziała. – Autobus…
Uśmiechnęła się. Na początku nie zrozumiał, co powiedziała. Zapatrzył się na ten uśmiech,
który wydał mu się równie znajomy.
- Ach tak, autobus – powiedział po chwili. – Pani wybaczy, że nie wstanę się pożegnać.
- Wybaczam – powiedziała.
Patrzył, jak odchodzi chwiejącym się krokiem, jak trzepocze jej płaszcz i nawet teraz, od tyłu,
zgarbiona i chwiejąca się wydała mu się znajoma. W jej krokach podpieranych laską była jednak jakaś
siła i pewność siebie, którą rozpoznawał. Skręcając z alejki spojrzała jeszcze w jego stronę, a on wciąż
nie mógł uwierzyć, że to nie ona.
Deszcz przeszedł bokiem, ale niebo pozostało pochmurne. Ptaki sfrunęły na drzewo obok
mężczyzny. Zapatrzył się na nie i uśmiechnął.
- No ptaszku – powiedział – chyba czas się zbierać.
Jeden z ptaków zleciał z drzewa i usiadł na nagrobku naprzeciw zgarbionego starszego
mężczyzny. Jego wzrok, mimo podeszłego wieku wciąż ostry podążył za nim. Powoli, jak topniejący
śnieg albo spadający z wysokiego drzewa liść, twarz starca zmieniała się.
Z uśmiechu zrobiło się zdziwienie, później zmarszczki ułożyły wyraz zaskoczenia i
niedowierzania. Patrzył na nagrobek, przy którym ją spotkał, a na który nie spojrzał wcześniej ani
razu. Patrzył na dwuczłonowe nazwisko, którego część wciąż pamiętał. Patrzył na poprzedzające je
imię, powoli składał litery.
- Marta– wyszeptał.
Sprawdził datę urodzenia, na pierwszy rzut oka zgadzała się. Przeliczył jednak dokładnie.
- Niemożliwe – powiedział. – Niemożliwe.
Wstał podpierając się laską i przyjrzał zdjęciu przytwierdzonemu do nagrobka. Rozpoznał
znane mu rysy, nie były to jednak te, które miał tak silnie wyryte w pamięci. Jeszcze raz przeliczył
dokładnie lata. Brakowało dwóch.
- Niemożliwe. Byliśmy równolatkami. Niemożliwe.
Zaczął stukać laską w ziemię. Rozejrzał się, jakby mając nadzieję, że ona jeszcze gdzieś tam
jest.
Nagle w jego twarzy zrozumienie wyżłobiło okrutne rysy. Oczy zeszkliły mu się, ręce zaczęły
trząść jeszcze mocniej.
- Znowu! Znowu wszystko pokręciłem! – Wciąż stukał laską. – Nie Wenecja, a Madryt! –
Dyszał - Maria! Nie Marta! Maria!
4
123456 Smoki www.smok171.pev.pl
Tak bardzo starałam się znienawidzić ją. Z całych sił. Miałam mnóstwo powodów,
żeby
z nią nie rozmawiać. Była ładniejsza ode mnie i taka miła. Zdolna, uprzejma, kobieca.
Powiedziała mi komplement, choć sama także na niego zasłużyła. Ja milczałam.
Jej słowa pozbawione goryczy, drwiny.
Ona nie znała ironii. Przytłaczająca pogoda ducha. Nie znosiłam widoku jej
uśmiechniętej twarzy.
Za każdym razem, kiedy miałam otworzyć usta i wypowiedzieć potok słów, gdzieś na
pograniczu duszy i języka czaiła się złośliwość. Zawsze kiedy miałam powiedzieć, jak bardzo
jej nie znoszę, że nie mogę na nią patrzeć i żeby… żeby zeszła mi z oczu… to wtedy coś mnie
powstrzymywało. Mówiłam: "proszę, dziękuję, jesteś taka miła" i starałam się nie być
cyniczna, choć tak bardzo to lubię.
W głębi mieszkania dzwonił telefon
- Nie, nie mogę, to na pewno ona. Ja nie chcę... nie mogę... – mówiłam sama do siebie.
-Odbierz. – Ciche ponaglenie.
Tykający zegar na kuchennej ścianie. Bzyczenie muchy bijącej o nagrzaną ścianę.
Cisza. Pustka. Samotność. Stagnacja, a może tylko spokój. Może tylko wolność.
Odbieram.
- Jasne, że możesz przyjść… – odpowiadam.
Ja naprawdę starałam się jej nienawidzić. Nie mogłam.
Lubię ją.
Ja na prawdę ją lubię.
5
123456 Smoki www.smok171.pev.pl
Niewypowiedziane słowa palą, jak ogień, trawią, niczym zabójcza choroba.
Od wewnątrz. Po cichu. Bez ustanku.
Ten ciemny, wąski korytarz... Jak gdyby nie istniało nic poza nim.
Tylko ten ciemny, korytarz i nas troje. W ciemności nie mogę poznać który z nich, jest który.
Naraz zdają się braćmi złudnie do siebie podobnymi, a po chwili są już tym samym człowiekiem
w dwóch osobach.
On bełkocze, wino rzeką słodkiej, pijanej czerwieni płynie przez jego żyły.
Najcichszy szept rozsadza moją czaszkę. Przykładam dłonie do uszu.
Chcę go o coś zapytać, ale z moich ust nie wypływają żadne słowa. Wargi skleił mi beton
milczenia.
On upada na łóżko, ja kładę się obok. Rozglądam się. Jest nas troje i nie wiem, które jest
które.
Leżymy więc razem. Mówię po cichu, że to nic, że spóźnimy się na autobus, że już nigdzie
nie pojedziemy, że jesteśmy pijani życiem do granic i że za chwilę umrzemy, bo śmierć
zawsze przychodzi w nieodpowiednim momencie.
Patrzę na nich dwóch i myślę, że nigdy nie zdołam ich rozróżnić.
Z moich ust powoli zaczyna wypływać smużka światła, potem płynie coraz szybciej w
rytm spazmatycznych ruchów ciała.
Nie mogę tego zatrzymać.
Boję się. To uczucie mnie przerasta. Jest silniejsze ode mnie. Zbyt silne
Nagle wydaję się sobie piękna, przepełnia mnie światło.
Wydostaje się na zewnątrz przez nos, drażni gardło, wychodzi przez skórę.
W uszach szumi. Zaraz krew zetnie mi się w żyłach, a serce zatrzyma wpół skurczu.
Rozpęknę się na kawałki, jak witraż, będę jak baloniki powietrza w gazowanym napoju
wzlatywała ku górze, po to tylko, by wreszcie pęknąć. Wyzwolić się. Nic więcej.
Oni obaj śpią, a za oknami wszystko bieleje. Świat, jak wielka, biała kartka. Jak szpitalna
ściana lśniących, w jarzeniowym świetle, kafelków.
Modlę się. Klnę. Błagam.
Nic nie jest w stanie zatrzymać światła, które zaczyna rozrywać moje ciało.
Łzy cisną się do oczu. Płaczę, a oni śpią, tak bliźniaczo do siebie podobni.
Zaledwie ułamki sekund dzielą mnie od apogeum.
Usta mi drżą. Walczę. Chcę to zatrzymać na moment przed, a zarazem nie mogę oprzeć się,
by nie przekroczyć granicy.
Fala jasności porywa mnie ze sobą. Jej siła zabiera mój oddech.
Łzy mieszają się ze światłem wypełniającym pokój.
Umieram.
Za każdym razem tak samo. Za każdym razem inaczej. Za każdym razem od nowa.
Zapadam się w bezdech, w miękki aksamit spokoju. Lewituję ponad łóżkiem, przechodzę
przez ściany. Wypełniam sobą cała przestrzeń, jakbym była nieskończenie wielka. Znam
odpowiedzi przez te jedną magiczną sekundę, tylko po to, by po chwili za powrót je
zapomnieć. Pijany świat kołysze się na boki w rytm tętniącej krwi.
Wszystko tak wiruje przez chwilę, a potem niespodziewana trzeźwość, jak uderzenie w
potylicę. Wszystko przemija zostawiając rozdrażnienie. Niedosyt. Najwyższa cena, jaką musi
zapłacić człowiek. Najwyższa ofiara, jaką może ponieść. Najwyższa nagroda, jaką może
otrzymać.
Raz jeszcze chcę wyjrzeć prze okno, by zobaczyć wielką białą kartkę papieru…
6
123456 Smoki www.smok171.pev.pl
,,Zło ma przewagę w tym,że istnieje...''
Należała do kobiet, które choć nie grzeszą bystrością, to kiedy zechcą usidlić mężczyznę bądź
przynajmniej się do niego zbliżyć, zawsze obmyślą iście genialny plan. Dlatego Michał nie tylko się
zdziwił, ale i zaniepokoił nieco, gdy tydzień temu zapukała do jego drzwi i od progu rzuciła
enigmatycznie:
- Czy chcesz przysłużyć się światu?
Fakt, że w taki właśnie sposób rozpoczęła ich pierwszą od trzech lat rozmowę, czynił to
sztampowe pytanie niezwykle ciekawym. Z tego też powodu mężczyzna uśmiechnął się, choć nie
przypuszczał, że niespodziewane spotkanie z mężatką, która nadal jest w nim zadurzona, może się
okazać choć przez chwilę przyjemne.
- Jak chyba każdy - powiedział do jej pleców, gdyż uśmiech uznała za zaproszenie do środka.
Usiadła na pufie, zaczęła rozwiązywać buty. Nie wiedział, co może dodać.
- Ładnie się urządziłeś, widzę. - Zawiesiła tamten temat na kołku - Wszędzie porządek.
Kobieca ręka?
- Od czasu do czasu. - Z dumą omiótł mieszkanie spojrzeniem. Mogło się podobać i czyniło to
przykładnie. Reprodukcje obrazów Williama Blake'a spoglądały ze ścian korytarza i razem z dwoma
stuletnimi komodami nadawały domowi klimatu dawnych czasów. Widoczna reszta pomieszczeń nie
była pod tym względem mniej urokliwa. - żyję tak, jak planowałem. Nie zamknąłem się w klatce, jaką
jest stały związek. A żeby nie uschnąć z powodu niezaspokojonych potrzeb bliskości, czułości i seksu,
przeżywam od czasu do czasu romans. Jak wiesz, uważam, że są bardziej wartościowe zajęcia, niż
codzienne przebywanie z kobietą. I to im właśnie się poświęcam.
Ugryzł się w język. Mogła, nieudolnie czytając między wierszami, wyłuskać z jego
wypowiedzi nieistniejącą sugestię, jakoby to z nią właśnie chciał przeżyć romans. Wiedział, że gdy się
czegoś pragnie - a nie miał wątpliwości, że cały czas marzy o nim - człowiek we wszystkim dopatruje
się aluzji związanych z jego żądzami. Źrenice kobiety rozszerzyły się zauważalnie, z pewnością
znamionując podniecenie.
- Jeśli jesteś szczęśliwy, cieszę się - spuściła wzrok. Wyjęła z kieszeni chusteczkę, którą -
pewnie aby usprawiedliwić blisko półminutowe unikanie spojrzenia - powoli wytarła nos. Gdy
podniosła głowę, z jej oczu jeszcze przez chwilę wyzierał smutek.
- Napijesz się czegoś? - nie czekając na odpowiedź, poszedł do kuchni, gdyż głupio mu było
patrzeć na nią w takim stanie. Z zamyślenia herbatę znalazł dopiero wtedy, gdy zagotowała się woda.
Parę kropel wrzątku sparzyło mu dłoń, kiedy niósł filiżankę.
Iza podziękowała, zmuszając go do dokończenia znienawidzonego rytuału rutyniarskim
“proszę”. Wbiła wzrok w łyżeczkę młynkującą w herbacie i podjęła temat, o którym już zapomniał:
- Jeśli chcesz się przysłużyć światu, przekaż swoje geny.
Nie mógł nie parsknąć śmiechem. Oto kobieta, z którą pięć lat temu przeżył miłostkę,
przychodzi po trzech latach niewidzenia, by udzielać rad rodem z kiepskiej komedii.
- Wiesz - odpowiedział czym prędzej, by zmyć z twarzy głupkowaty uśmiech - Myślałem
kiedyś nad tym, uznałem jednak, że macierzyństwo to niewola.
- Możesz zrobić dziecko kobiecie, która wyszła za bezpłodnego mężczyznę. - podniosła na
niego fiołkowe oczy. To niesamowite, pomyślał, że nawet niezbyt atrakcyjne dziewczyny, takie jak
ona, mają zawsze piękne oczy. Widział, że toczyła walkę ze wstydliwością, która ciągnęła jej głowę w
dół.
- Chcesz mnie spłycić do roli reproduktora? - wypalił niezbyt grzecznie, ale skwitowała to
uśmiechem.
- Do roli wspaniałego mężczyzny - odpowiedziała po krótkim zastanowieniu - który przekaże
wspaniałe geny, dzięki czemu urodzi się wspaniały człowiek. I nie spłycić, tylko wyznaczyć.
Połechtała jego ego z wyczuciem godnym panegirysty. Zaraz podjęła uzasadnianie, dlaczego
uważa ten pomysł za świetny, a gdy z każdym jej słowem Michał nabierał pewności, że to właśnie ją
miałby zapłodnić, ostatecznie rozwiała wątpliwości:
- Już dawno uzgodniłam to z mężem. Jeśli chcesz się upewnić, możemy się z nim spotkać.
Odwiedziła Michała w najdogodniejszym momencie, czyli wtedy, gdy głód kobiety zaczynał
go coraz mocniej dręczyć. To oraz fakt, iż naprawdę sądził, że jego potomek będzie wyjątkowy,
sprawiło, że jeszcze tego samego dnia rozmówił się z małżonkiem Izy. Łatwo zauważył, że choć
pragnienie dziecka rzeczywiście przemogło w mężczyźnie zazdrość, to jednak była ona nadal obecna,
a uwidoczniała się choćby w oschłym tonie i szybkim zakończeniu dialogu.
Iza przyszła nad ranem, mieli dla siebie cały dzień. Michał nie sądził, że będzie się
krępował, a jednak świadomość, co różni te zbliżenia od innych, które przeżył, osadzała się
nieprzyjemnie w postaci mokrego podkoszulka i lekko dygocących kolan.
- Już jestem - nie znosił takich zdań, wypowiadanych, gdy widzi się rozmówcę, podobnie jak
nienawidził równie głupiego pytania “o, już wróciłeś?”. Jednak ucieszył się to słysząc, gdyż z drżenia
głosu Izy wyczytał, że nie on jeden czuje się nieswojo.
- Rzeczywiście - nabrał trochę animuszu - Może się czegoś napijesz?
- Mam nadzieję - ale zamiast powiedzieć, czego sobie życzy, wymownie spojrzała na jego
krocze. A zatem, jak przypuszczał, nie przyszła tu tylko po to, by zostać zapłodnioną. Pragnęła w
ciągu tego dnia ziścić jak najwięcej pragnień związanych z jego cielesnością.
Prędko wzięła się za pierwsze.
Rzuciła mu się na szyję i wpiła ciepłymi ustami w jego usta. Po pocałunkach zapierających
dech zwolniła znacznie, w końcu cofnęła głowę i się uśmiechnęła. Ujęła dłoń Michała zaprowadziła
go do sypialni jak małe dziecko, które zgubiło się w tłumie. Oto rozpoczynał się obmyślany latami
przez Izę scenariusz, w którym mężczyzna grał kluczową rolę, a którego nie znał. Dał się
prowadzić, gdyż ta niewiedza niezwykle go pociągała.
Uwielbiał zapadać się w wodne łóżko. Uczucie, jakiego wtedy przez ułamek sekundy
doznawał, było jego ulubionym zaraz po orgazmie. Tym razem przyjemna chwila trwała trochę dłużej,
gdyż leżąca na Michale kobieta przyprawiła go o dobre pięćdziesiąt pięć kilogramów. Nie skupił się
jednak na tym momencie, ale i nie żałował tego, gdyż miękkość ust partnerki stanowiła lepsze
zaczepienie dla uwagi.
- Długo... - wyszeptała i jęknęła, bo wsunął rękę pod jej bluzkę. Nie dokończyła zdania,
wiedziała jednak, że domyślił się dalszego ciągu: “...na to czekałam”. Wiedziała także, że nie musiała
tego mówić, gdyż jej ciało, teraz drżące z podniecenia, gdy dłonią gładził jej plecy, wyrażało znacznie
więcej.
Powoli zdjęła z Michała koszulę. Rozpuściła czarne jak smoła, puszyste włosy, których
koniuszki zaczęły pieścić nagi tors mężczyzny. W sukurs pachnącej cytrynową odżywką grzywie
przyszły usta, z namaszczeniem całując posągowo wyrzeźbioną klatkę piersiową. Z ociąganiem
schodziły niżej, czasem wracały na miejsce przed chwilą zwiedzone, by jeszcze raz wpić się w ciągle
wilgotna skórę. Jednak zaraz znowu parły naprzód, nieuchronnie jak śmierć, czule niczym pierwsza
kochanka.
Wreszcie dobiły do spodni. Wtedy smukłe, wypielęgnowane dłonie Izy uporały się z
guzikiem, potem rozporkiem. Michał uniósł lekko biodra, by kobieta zdjęła z niego dżinsy, co
uczyniła niezgrabnie, wpatrzona w wybrzuszają slipy męskość.
Usta rwały się, by podjąć pochód, lecz fiołkowe oczy chciały patrzeć. Syciły się więc
widokiem ukochanego ciała, które w ciągu ostatnich lat nic się nie zmieniło. Jednak bezwarunkowa
miłość, która pragnęła przede wszystkim obdarowywać, wzięła górę i Iza na powrót rozpoczęła
całowanie. Michał westchnął, poczuwszy znów spragniony dotyk, znaczący podbrzusze wilgocią.
Usta musnęły wyprężoną męskość. Przystanęły, jakby sposobiąc się do od dawna
wyczekiwanej chwili, przywołując wszystkie oczekiwania, by skonfrontować je z niewyobrażalnie
bliskim spełnieniem. W końcu, ogłupione szczęściem, przylgnęły do wybrzuszonych slipów. Iza
zaśmiała się, a w głosie jej dźwięczało najprawdziwsze szaleństwo, właściwe kochankom, którzy poza
seksem nie widzą w życiu sensu. Wystrzeliła dłońmi ku wełnianej zawadzie, podarła majtki z
herkulesową siłą, którą wyzwoliło w niej zwierzęce pożądanie. Potem usta połknęły męskość. Michał
stęknął.
Wbiegał na wyżynę rozkoszy. Coraz szybciej. W końcu odleciał...
Poczuł ulgę w lędźwiach. Spojrzał na Izę. Nasienie znaczyło brodę kobiety kilkoma
strugami.
Nienawidził chwilowej bezsiły, która ogarniała go tuż po orgazmie. Nie mógł bowiem od razu
odwdzięczyć się partnerce za rozkosz, którą został obdarowany. Ale tym razem, po raz pierwszy w
życiu, żadnej niemocy nie odczuwał, więc czym prędzej ułożył Izę wygodnie na łóżku.
Miała fantazyjne skarpetki z palcami we wszystkich kolorach tęczy. Lubiła rzeczy kojarzące
się ze zwariowaną młodością, z takich nosiła także pacynkę, teraz otuloną przez falujące piersi.
Wybierała przedmioty tego typu, by sprawiać na sobie mylne wrażenie, że jest – jak to zwykła
ujmować – osobą wyluzowaną. Poza tym w ten sposób zaspokajała po części głód młodzieńczego
szaleństwa, którego jako stale przesiadująca w domu, samotna dziewczyna nie doświadczyła w latach
szkolnych.
Zdjął Izie skarpetki możliwie najwolniej, aby materiał jak najdłużej pieścił wrażliwą skórę
podeszew stóp. Ucałował lekko zgrabne palce, noszące znamiona niedawnej wizyty u pedicurzystki.
Jedną dłonią głaskając pod bufiastymi spodniami łydkę, drugą zaczął je ściągać.
Rozwarła obnażone nogi. Pewnie i fakt, że nadal nie nosiła majtek, powiązałby z jej
niespełnioną młodością. Jednak nie mógł myśleć o niczym innym, jak tylko, by czym prędzej
zanurzyć język w wilgotnej pochwie.
Zapiszczała, czując Michała między udami. Chwycił jej piersi zamaszyście, jak spadający w
przepaść alpinista łapie się zrębu skały. Na chwilę straciła oddech, jednak zbyt była skupiona na
nieopisanych doznaniach, by to zauważyć.
Umiejętnie przedłużał jej przyjemność, zwalniał na krok przed orgazmem. Aż w końcu,
przeklinając zmęczenie, postanowił się nie zatrzymywać. I wszyscy mieszkańcy kamienicy usłyszeli
po chwili przenikliwy krzyk spełnienia. Bigoci spod trójki wygłosili głośną tyradę o mieszczańskim
zepsuciu. Alkoholik spod czwórki uciszył ich zadziwiająco składną wiązanką wymyślnych
przekleństw. A młodzież z dwu innych mieszkań zaczęła bić brawo i z entuzjazmem pogwizdywać.
Zdjął Izie bluzkę, stanik i niczym zapłakane dziecko wtulił się w pełne piersi. Potem
zatopił spojrzenie w fiołkowych oczach, od których oderwać go mogły tylko kolejne pieszczoty. I
uczyniło to tamtego dnia jeszcze dziesięć razy.
Michał stale wracał myślami do tej soboty, stanowiącej zresztą najprzyjemniejsze
wspomnienie, jakie gnieździł w pamięci. Niemniej zdziwił się mocno, że kiedy zazdrosny mąż Izy
- wpierw zabiwszy ją za oschłość, która pojawiła się w niedzielę i nie chciała zniknąć – rozpłatał mu
czaszkę kijem bejsbolowym, on, konając w kałuży własnej krwi, niczego nie żałował.