www.smok171.pev.pl

,,Każdy posiada anioła stróża, na jakiego sobie zasłużył przez całe życie...
...lecz anioł nigdy nie będzie... ...człowiekiem''


Często jest tak... Że wyznaczamy w swym życiu pewne cele...
Tworzymy marzenia... i wierzymy, że kiedyś się spełnią...
...i często bywa, że to co chcemy-nie osiągamy...
więc wtedy doceniamy to, co już mamy i posiadamy...
wtedy pięlegnujemy, dbamy, aby to wszystko było jeszcze piękniejsze...

a wtedy nadchodzi czas... gdy się nie spodziewamy...
wtedy wydarza się coś... co bardzo nas zmienia...
...i wtedy już tylko od nas zależy:
czy zapominamy o tym, co już posiadamy...
...czy jednak pamiętamy, i troszczymy się nadal


Kto dostrzega różnice w swym życiu, ten wie... ...gdzie ukrywa się odwrotna część w samym sobie...
...pomiędzy Duszą a Ciałem


Również i Smok ma dwie strony, jak dwie strony ma medal:

...a którą stronę ujrzysz lub dostrzeżesz: to już Twój własny wybór...


...nie Smokom tutaj wybierać

I've been watching, I've been waiting,
in the shadows, for my time.



Twój
Na Stronie zagościło:
...istot

11
22
33
44
55
66
77

4720043 dragon171@o2.pl 4720043

,,Życie, a słabość...''

1
123456 Smoki www.smok171.pev.pl

Pomyślałem, kiedy zdałem sobie sprawę z tego, Że patrzy na mnie. Zaczerwieniłem się. Poczułem gorąco na twarzy. Musiała to zobaczyć, bo zaraz odwróciła wzrok. Ale ja już nie mogłem się wycofać. Pomyślałem, Że teraz albo nigdy. Powiedziałem sobie, Że muszę to w końcu zrobić. że muszę do niej podejść, muszę powiedzieć… powiedzieć cokolwiek. żeby spojrzała i Żeby nie odwróciła wzroku tak jak teraz. żeby popatrzyła dłużej. Wtedy jej powiem. Tak, wtedy powiem, Że ją kocham. że nigdy nie byłem zakochany, ale Że od kilku miesięcy nie jem, nie mogę się uczyć, nie mogę spać. Powiem jej to wszystko. Na pewno zrozumie. Na pewno się uśmiechnie. Złapie mnie za rękę i będziemy już razem. Zupełnie razem. Muszę tylko podejść. Zrobić te dziesięć kroków. Stoi właściwie tuż obok mnie. Pod drzewem. Rozmawia ze znajomymi. A ja stoję na środku alejki i jak palant patrzę się na nią. Zresztą nie ważne. Ważne, Żeby to zacząć. żeby wyjść na stuprocentowego palanta, ale Żeby zacząć. żeby to zrobić. Potem niech się dzieje co chce. Właściwie już zrobiłem pierwszy krok. Taki niewielki, malutki. Zrobiłem i przyszło mi na myśl, Że podchodzę robię kilka kroków, niby odważnie i nagle potykam się! Boże! Tak pomyślałem! Pomyślałem, Że się potykam, Że lecę jak długi, Że rękami macham jak wiatrak, by uratować się od upadku! Pomyślałem, Że ona to widzi, Że patrzy na mnie i Że oczy jej stają się wielkie ze zdumienia. A ja wtedy ląduję. Ląduję tuż przed nią, tuż pod jej stopami, i lądując jakoż nie tak. że to sztuczne, Że ona to zobaczy. Fakt, spojrzała znowu, ale znowu niczego z jej twarzy nie mogłem wyczytać. Stanąłem. W panice zacząłem udawać, Że wiążę sznurowadła. Kucnąłem i wiążę. Zapamiętale, wielkie pętle. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie wycofać, czy może spróbować kiedy indziej, jak będzie ładniejsza pogoda, albo jak ona będzie sama. Ale zahaczam, tylko nieznacznie zahaczam o jej sukienkę. Zahaczam dłonią. Prawą, albo lewą. Właściwie nie całą. Tylko jednym, najmniejszym piątym palcem. Zahaczam i ku własnej zgrozie widzę widzę, Że wyciąga do mnie rękę. że wyciąga dłoń swoją piękną, delikatną, białą. Wyciąga dłoń, chwyta mnie mocno za nadgarstek i uśmiecha się tajemniczo. Uśmiecha się, puszcza oko i mówi wtedy ona, słyszę to i chyba się nie mylę, ona mówi, Że już idzie. żegna się ze znajomymi. Znowu patrzy w moją stronę. Na mnie, ale jakby nie na mnie. Zupełnie gdzie indziej. W rozpaczy jestem. ona wtedy znowu na mnie patrzy i jakoż tak mi się wydaje, Że nieznacznie zaczyna się uśmiechać! Uśmiechać? Tak, uśmiechać! To na pewno był uśmiech! Krótki, delikatny, prawie niezauważalny, jak sukienka trzymając się najmniejszego palca schodzi z niej ruchem płynnym, zupełnie jak ona się śmieje. Jak śmieje się i błyskawicznie odsuwa, Żebym przypadkiem nie zdarł jej ale ja nic nie słyszę. Naprawdę nic nie słyszę. Zaczynam pytać, prosić o powtórzenie. Ona jest Że mi pomoże. żebym się chwycił. Moja bogini mnie pomaga. Uśmiecha się do mnie Zaczynam jeszcze zapamiętalej wiązać buty, jeszcze dokładniej układać pętle. Nie wiem. Nie wiem co Zrywam się nagle na równe nogi. Chrząkam . Widzę, jak podaje dłoń swoim znajomym . Widzę to ale jak najbardziej uśmiech! Przez pierwsze dwie minuty zastygam i nawet nie próbuję ale najprawdziwszy uśmiech. Myślę, Że tego tak zostawić nie mogę i niby przypadkiem niewinnym, obnażając przy okazji jakby piękne pośladki, uda i kostki. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy, wszystko paraliżuje mój dalszy krok. Oddycham spokojnie, staram się stępić głupie myśli. Uśmiecham się sztucznie do siebie, nawet mówię na głos, Że sukienki. Leżę jak długi i wszyscy się ze mnie śmieją. Myślę sobie, Że muszę to jakoż wytrzymać, Że muszę wytrzeć te durne myśli z głowy. Myślę tak i nagle cóż czuję. Czuję cóż znajomego, cóż zupełnie absurdalnego, cóż, co mam nadzieję, Że nie jest tym, o czym myślę, ale dobrze wychowana, więc cierpliwie powtarza. A ja wciąż nic nie mogąc usłyszeć zaczynam mówić cóż. Cokolwiek. Byle mówić. Byle nie usłyszała, Że nic nie rozumiem . Mówię i dopiero po chwili dociera do mnie, Że słyszę swój własny głos. Otwieram oczy. Stoję wciąż w tym szeroko. Widzę, Że przy uśmiechu jej nosek tak ślicznie się marszczy. Widzę te równe białe ząbki. Patrzę na gładkie policzki i czoło. I słyszę, jak zaczynam do niej mówić, Że jest cudowna, Że nigdy nikogo takiego nie widziałem , i Że jestem zakochany po uszy. Ona zrobić! Może podejść teraz? Od razu? I od razu powiedzieć, Że ją kocham? Zacznie się śmiać. Na pewno zacznie. To może powiem, Że chcę być z nią do końca… Nie, to głupie. Ja nie chcę wyjść na aż takiego głupka. Może powiem, Że się ślicznie uśmiecha Albo powiem, Że ma na i jakby nie widzę. Cóż mi się dzieje ze wzrokiem. Wszystko się spowalnia . Zaczyna skakać. Rozmywać się zupełnie. Mówię sobie, teraz albo nigdy! Teraz albo nigdy i podchodzę. Robię kolejne dwa kroki i słyszę nagle moje imię. Patrzę na nią, ale ona go nie wypowiada. Nawet go nie zna drgnąć. Odgłosy parku, krzyki dzieci i szczekania psów – wszystko to przestaje do mnie płynąć. Jedyne co widzę to powtarzany w zwolniony m tempie uśmiech i odwrócenie głowy. Uśmiech i odwrócenie głowy. Uśmiecham się. Wiem, Że to było do mnie. Na pewno do mnie. Wstaję, otrzepuję uśmiecham się do niej króciutko. Zupełnie zdawkowo i błyskawicznie, po czym udaję, Że głowę odwracam i czekam. Po krótkiej chwili spojrzała i również się uśmiechnęła. Tak samo jak wtedy. Więc jednak! Rozanielony, rozochocony uśmiecham ponownie na pewno się uda , Że wszystko będzie dobrze. Zaciskam kilka razy nerwy to tylko myśl, durne myśli i wtedy mój wzrok pada na alejkę, na której kiedy tylko podnoszę rękę do czoła wiem już, Że ten cholerny ptak niestety jest. Niestety wiem już, Że nie będę się mógł powstrzymać i Że samym miejscu . Stoję, nie ruszam się i mówię na głos! Boże! Mam parku. Stoję w nie dalekiej odległości od niej i widzę, Że znowu na mnie wtedy mówi, Że to bardzo miłe, Że cieszy się, Że się w niej zakochałem, wtedy zaczerwieni się po uszy. Zaczerwieni się i nie będzie mogła wy krzt głowie liść . Piękny jesienny liść . Ale ona nie ma takiego liścia! Więc na twarzy jakiż brud! Nie , tak nigdy nie mów! Przestań tak myśleć ! Wtedy odwracam się i widzę znajomych . Moich znajomych , którzy przecież! Przecież nigdy nie rozmawialiśmy! I znowu słyszę! Odwraca spodnie i ruszam. Ruszam natychmiast. Nie ma sensu czekać . Nie ma spodnie i nagle przychodzi ta myśl. A jeżeli ona … jeżeli ona też … jeżeli wymownie i puszczam jej maleńkie oczko. Odpowiada uśmiechem, ale i myślę sobie, Że wystarczy podejść , przyklęknąć na kolanie i powiedzieć . Chrząkam dla dodania sobie animuszu i wyzywam od idiotów za te całe absurdalności , które mi się roją w głowie . Następnie obiecuję poprawę i męstwo i środku wielki korzeń wystaje . Zadrżałem. Pomyślałem, Że tędy nijak nie uda mi się przejść . W panice zacząłem szukać wzrokiem innej drogi, zupełnie innej możliwości. Wtedy to nasrał na mnie z całą swoją brutalnością. Czuję, Że tylko chusteczka , tylko nagłe wycieranie może uratować moje skurczone do wielkości ziarna poczucie własnej wartości. kichnę zaraz najgłośniej jak potrafię . To ten kurz! To ten cholerny kurz. Patrzę na nią. Widzę, Że rozmawia i błagam Boga, Żeby tylko jak najciszej! Tylko jak najciszej! Wtedy nadzieję, Że nikt tego nie usłyszał! Zresztą , wszystko jedno, czy ktoś to słyszał! Byleby ona tego nie słyszała ! żeby ona nie zobaczyła we mnie kompletnego idioty, który stojąc na zerknęła. Zerknęła! Popatrzyła! Na jej twarzy nie było Żadnej reakcji . Po prostu patrzyła. Równie dobrze mogła mnie nie zauważyć! Mogła omieść wzrokiem i nic więcej! Ale może to jej schlebia, ale ona już ma kogoś. Już ma kogoś! Nie ! Tak nie może być ! Zaciskam oczy. Patrzę na nią z daleka i zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle podchodzić. A dusić słowa. Właściwie tak ją zatka, Że zakrztusi się czy może. Jakąż drobinką śliny. Zacznie kaszleć , bardzo głośno kaszleć ! Ja zacznę ją ostukiwać . Będę uderzał w jej plecy natychmiast idź po liść ! Pójdziesz i po wiesz ,Że miała na głowie ! Ona wtedy uśmiechnie się i powie , Że to takie romantyczne i Że ona bardzo lubi jesienne liście, i nawet zapyta jak ma na imię. Ona odpowie i wtedy powiesz, Że ją chętnie na chwilę porwiesz, ponieważ musisz zamienić kilka ważnych zdań. Tak ! To będzie obezwładniające! Tak idą w moją stronę. Idą i machają. Cieszą się, Że mnie spotkali. Oni się cieszą, a ja już wiem, Że to koniec, Że skończyły się marzenia o poznaniu Jej! że … Nie ! Tak być nie może! przyglądam się. To kolega ! Stary znajomy. Podchodzi do mnie. Witamy się. Mówi, Że się cieszy, Że lubi takie przypadki, bo umówił się z kimś innym, a spotkał mnie. Pytam z kim , a najmniejszego powodu, by nie próbować . Nic nie tracę, bo i tak jej nie znam, więc jeżeli mnie odrzuci będę dok ład nie w tym samym miejscu . Idę ku niej , idę dość szybko i ona też chce do mnie podejść ? Jeżeli ma ochotę i tak stoi i się zastanawia ? Bo dlaczego tak długo pod tym drzewem tkwi. Przecież rozmowa, którą prowadzi nie jest jakaś przecież innym zupełnie. Jakimż Się staje mnie czym bardziej, co lekko, przyznaję mnie onieśmiela , i każe zastanowić nad dalszą strategią, która już w tym momencie, nie może być gdzieindziej … Jednak wtedy … Wtedy już uśmiechnęła się znowu. I ten uśmiech był już zupełnie jawny, otwarty , szczery, zdemaskowany. I właśnie wtedy zrozumiałem , Że już nie muszę a czy nam od początku lotnie wtedy uśmiechnie się do ciebie i powie ją pocałuję ! Nie ! Przestań ! Zabraniam tak a myśleć jeszcze kilkanaście sekund ! Jeszcze stop dam , Że nie widzę . Odwrócę głowę i powiem co TAM wskazuje i chce przedstawić kolegom uśmiecha się i wskazuje na widok piękny ale nagle czuję , jak się ślizgam na tym liściu , Że wchodzę na zupełnie inny zajmująca ! To mnie nagle całkowicie ośmielało zrywająco . Odwracam się . I spoza ledwie pół podejścia , przywitania i może ucałowania zaimponowania ochoty podejścia wzrokiem odchodzić , nie muszę . Odwróciłem się tak ogólnie nic robić . A jeśli nie muszę ?

Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, Że patrzy na mnie. Zaczerwieniłam się. Poczułam gorąco na twarzy. Musiał to zobaczyć, bo zaraz odwrócił wzrok. Ale ja już nie mogłam się wycofać. Pomyślałam, Że teraz albo nigdy. Powiedziałam sobie, Że muszę to w końcu zrobić. że muszę do niego podejść, muszę powiedzieć to, co czuję…




2
123456 Smoki www.smok171.pev.pl

Obudził się wcześniej niż planował; nie chciało mu się spać. Usiadł na łóżku, uśmiechnął się.
Wczorajszy dzień nie należał do najlepszych. Przedwczorajszy też nie. W zasadzie nie pamiętał dnia,
który mógłby znaleźć się w kategorii „Najlepsze dni mojego Życia”. Mimo tego uśmiechnął się.
- Ten dzień będzie lepszy – powiedział do siebie.
Miał już wstać i przygotować sobie jakiś smakołyk na śniadanie, kiedy usłyszał kroki w
korytarzu. Wiedział kto to, wiedział kim była i po co przyszła. Zawsze przychodziła, kiedy się
uśmiechał, kiedy coś mu się udawało, kiedy świeciło słońce, kiedy ktoś mówił mu coś miłego.
- I co tak siedzisz? – Spytała wchodząc do pokoju.
Nie odpowiedział, poprzestał na wpatrywaniu się w podłogę.
- Ignorujesz mnie? – Stanęła nad nim – Nie chcesz na mnie patrzeć? Może boisz się mojego
widoku? Brzydzisz się mną? – Dodała z satysfakcją
- Odejdź
- I dobrze – udała, Że go nie usłyszała. – Może nareszcie nauczysz się Żyć bez mojej pomocy.
Może twoja egzystencja nabierze w końcu kolorów.
- Odejdź – powiedział bardziej stanowczo
- Oho ho! – Zapiszczała – No proszę! Jaki on stanowczy. Prawie mnie przekonałeś. Jednak
oboje dobrze wiemy co się stanie jeśli teraz odejdę. Już kiedyś to zrobiłam. Nie pamiętasz? To było
jeszcze w podstawówce; poszedłeś do szkoły taki pewny siebie, taki szczęśliwy. I co? Wróciłeś
zapłakany, bo jakiż młodszy chłopak wyrzucił twoją nową czapkę z daszkiem przez okno. Zresztą nie
dziwię mu się. Była paskudna.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki.
- Był ode mnie większy – wyszeptał po drodze.
Umył ręce i zabrał się do czyszczenia zębów. Tuż za nim cały czas stała ona. Widział ją w
lustrze, uśmiechała się patrząc jemu z pogardą w oczy.
- Był większy? To straszne. – Złośliwa ironia sączyła się z jej rozlazłych ust – A ci chłopcy z
liceum? Też byli więksi? Kazali ci siedzieć na sedesie w szkolnej ubikacji i udawać, Że jedziesz
samochodem. To dopiero było Żałosne. Nie daliby ci spokoju do końca liceum, gdybyś nie zmienił
szkoły.
- Przestań!
Z wrzaskiem odwrócił się za siebie, jednak jej już tam nie było. Wrócił do mycia zębów.
- Wiesz, to zastanawiające. – Ciągnęła stojąc w drzwiach. – Wszyscy, którzy cię kiedykolwiek
gnębili byli albo młodsi, albo mniejsi od ciebie. Wiesz czemu?
Splunął białą pianą do umywalki
- Nie.
- Bo tym większym było cię po prostu Żal. Zawsze byłeś taki wystraszony i słaby, zabiliby cię
samym spojrzeniem. – Zaśmiała się
- Dość! – Wrzasnął. Miarka się przebrała, walnął pięścią w ścianę, skóra na jednej kostce
pękła zostawiając czerwony ślad na kafelkach. – Daj mi spokój! Daj mi wreszcie spokój…
Łkając padł na kolana, schował twarz w dłoniach.
- Po co? Po co jesteś?
Jego płacz przerwał miarowy pisk budzika. Przecierając oczy poszedł go wyłączyć. Ubrał się
niezdarnie, wciąż pochlipując. Po drodze do kuchni zatrzymał się przy lustrze.
- Jak ja wyglądam? – Był cały czerwony, oczy miał podpuchnięte, na policzkach ślady po
łzach.
- Jak ofiara losu. – usłyszał kobiecy głos, rozejrzał się przerażony, jednak nigdzie jej nie było.
Wszedł do kuchni, ona szła tuż za nim. Udawał, Że nie zwraca na nią uwagi. Ospale wyciągnął
bułkę z pojemnika na chleb i ser topiony z lodówki. Przekroił bułkę na pół i zabrał się za smarowanie.
- Więc tak wygląda to twoje wspaniałe śniadanie? – Siedziała naprzeciwko niego
wykrzywiając się w złośliwym uśmiechu – Bułka z serem. Oryginalne. A pomyśleć, Że jeszcze pół
godziny temu chciałeś sobie zrobić „coś super”. Czyżbyś stracił ochotę? – Przyciągnęła na chwilę jego
uwagę. – Czyżby to przez ten płacz? To dopiero ubaw. Dorosły człowiek, z Poważną pracą, a płacze
jak dziecko na samą myśl o szczeniackich latach. Wiesz… inni tak nie robią, nie mieli takich
problemów, nie byli Żałosnymi, bezradnymi ofiarami. Trzeba ci przyznać, Że w tej kwestii jesteś
wyjątkowy.
- Odejdź!!! – Płaczliwy głos został zniekształcony przez kawałek przeżuwanej bułki. –
Przepadnij, rozumiesz!?
Oczy mu błyszczały, w jednej ręce trzymał bułkę, drugą podpierał głowę.
- Zmuś mnie.
Znowu zaniósł się bezsilnym płaczem. Rozejrzał się po stole. Jego wzrok zatrzymał się na
nożu kuchennym. Chwycił go i przysunął do ręki, w której trzymał bułkę. Na ten widok wybuchła
paskudnym, szyderczym śmiechem.
- I co chcesz niby zrobić? Ty i samobójstwo? Nawet na to jesteś za słaby…
Zanim skończyła ostatnie zdanie przycisnął nóż mocniej do tętnic. Spoważniała.
- Daj sobie spokój. Tylko udowodnisz, Że cały czas miałam rację; Że jesteś za słaby by Żyć.
Zresztą naprawdę chcesz, Żeby to wszystko poszło na marne? Te wszystkie lata twojego Życia? Cała
nauka i praca? Wszystko stracisz, a za samobójstwo to do nieba nie trafisz.
- Nie ma nieba…- wyszeptał wstając – ani piekła, ani Boga, ani diabła! Nic nie ma!
Rzucił w nią nożem, później bułką, w furii przewrócił stół, ale jej już nie było. Tylko nóż dyndał
wbity w szafkę, a bułka rozsmarowała się serem po podłodze. Dyszał.
- W piekło nie wierzysz, ale je sobie na ziemi urządzasz – zapiszczało jakby z oddali w jego
głowie. Pozbył się jej, ale to ona wygrała.





3
123456 Smoki www.smok171.pev.pl

- Na pewno nie? – Spytał i spojrzał na nią badawczo. - Chyba coś pokręciłem. – Powiedział po chwili.
Drzewa zaszumiały targane wiatrem, liście przebiegły po nagrobkach. Jego ręce drżały,
opierając się pomarszczone jedna na drugiej na rękojeści laski. Spojrzał w jej głęboko osadzone,
czarne oczy, jeszcze raz prześledził jej twarz, która mimo upływu czasu nadal miała ostre, mocno
ciosane rysy.
- To chyba przez te włosy. – Jego głos był chropowaty, ale przyjemny. – To na pewno nie ty?
Uśmiechnęła się, zrobiła dwa małe kroki w stronę ławeczki i usiadła.
- To ja – powiedziała i zaśmiała się świszcząco jak wiatr.
Usiadł obok niej, zastygli tak patrząc, jak jesień tańczy wokół czyjegoś grobu. Klucz czarnych
ptaków przeleciał pomiędzy złocisto-czerwonymi koronami drzew, a dumnymi brzuchami szarych
cumulusów.
- Ona też miała takie włosy. – Powiedział w końcu. – Takie jak pani. Długie i mocne. Ale to
było dawno. Bardzo dawno temu, kiedy jeszcze oboje byliśmy młodzi.
Wciąż patrzyli przed siebie smakując wiatr, który smagał ich czasem, a czasem głaskał
przyjemnie.
- Wie pani jak to bywa. Spotka się kogoś podobnego, kto ma w sobie jakiś szczegół, jak ta
inna osoba i już jest się pewnym, że to ta osoba. – Spojrzał na nią. – Na pewno nie ma pani na imię Marta?
- Przykro mi, ale nie.
Pokiwał głową i znów zapatrzył się przed siebie. Nabrał dużo powietrza w płuca, czekał, aż
orzeźwiający chłód wypełni je całe.
- Znałem taką dziewczynę, dawno temu. Jeszcze jak oboje byliśmy młodzi. Spotykaliśmy się
czasem, dziś ktoś powiedziałby, że ze sobą chodziliśmy – zaśmiał się. – Wielu rzeczy już nie
pamiętam, zawsze zresztą miałem słabą pamięć, ale to pamiętam doskonale. Wie pani, czasem spotyka
się kogoś, kogo nosi się później w sercu całe życie. Nawet, jeśli się go nie widzi latami. Taki ktoś
potrafi zostawić ślad. – Spojrzał na nią badawczo. – Znała pani kogoś takiego?
- Tak, też kogoś takiego znałam. Też dawno temu, ale teraz już nie znam. – Spojrzała mu w
oczy. – Czasami trzeba pamiętać, a czasami trzeba umieć zapomnieć.
Zaśmiał się zamyślony podnosząc przy tym ramiona to w górę, to w dół.
- Ja właśnie nie umiałem zapomnieć. Błędy życia to zazwyczaj błędy młodości. Wiele
utraciłem przez to, że nie umiałem zapomnieć.
- To musiała być wyjątkowa kobieta.
Chmury przybrały ciemniejszy odcień, w miejscu, w którym schowało się słońce, błyszczały
jak diamenty.
- Była. Ech, była i to jak. A jaki miała charakter! Była twarda jak skała, jeśli raz coś
powiedziała, to już tak musiało być. Nie dała sobie w kaszę dmuchać. Wie pani, nie jest łatwo zbliżyć
się do kogoś takiego, a mi się udało. Ech, ta młodzieńcza miłość, później człowiek już nie potrafi tak
kochać. Kochałem ją na zabój, wszystko bym dla niej zrobił. Później myślałem, że to właśnie dlatego
nic nie wyszło. – Stuknął parę razy laską w ziemię. – Tak to już zawsze było z tymi kobietami. Nie
wolno ich słuchać! Nie wolno ich słuchać, bo one tego właśnie chcą, żeby się ich nie słuchać!
Wziął głęboki wdech, żeby się opanować.
- Ale to było dawno temu… - Zamyślił się. – Teraz jest inaczej. Nie myślę już, co by było,
gdyby wszystko ułożyło się inaczej. Wie pani, inaczej być nie mogło, jakby się głębiej zastanowić, to
wszystko ma swoje wytłumaczenie. Może nie zawsze je pojmujemy, ale ono jest. A skoro jest, to nie
mogło być inaczej.
- Zawsze może być inaczej. – Powiedziała spokojnie. – Też kiedyś taka byłam. Twarda jak
skała, nikogo do siebie nie dopuszczałam. Jak coś powiedziałam, to musiało tak być i tyle. I też nie
lubiłam, jak się mężczyzna zbyt słuchał.
- Tak jest. Tak właśnie jest.
Patrzył na nią dłuższą chwilę mrużąc oczy, trochę, żeby lepiej widzieć, a trochę przez wiatr
wdzierający się siłą do ust i oczodołów
- Na pewno nie ma pani na imię Marta?
- Mówiłam już. Niestety nie.
- Zawsze byłem gapa – powiedział ni stąd, ni zowąd. – Całe życie. Zawsze coś zapominałem,
zawsze coś gubiłem. Rodzice mówili, że nie dożyję trzydziestych urodzin, bo się zgubię. Tego chyba
też nie lubiła. Kiedyś nawet pomyliłem jej imię. – Zaśmiał się, tym razem szczerze. – Wie pani, w tym
momencie, w którym nie powinienem był. Co to była za awantura! Wyobraża sobie pani, że omal się
przez to nie rozeszliśmy? – machnął się – Zresztą i tak miesiąc później było po wszystkim.
- Pamiętam, jak jeden chłopak też kiedyś pomylił moje imię. – Uśmiechnęła się. – Z czasem
człowiek uczy się, że to nie takie ważne, ale wtedy… co to się nie działo! Naprawdę, mówię panu! Do
tego pomylił mnie z moją własną, rodzoną siostrą. Nie potrafiłam mu tego wybaczyć. – Zamyśliła się.
– Dzisiaj, a nawet już parę lat później byłoby może inaczej. Ale jak człowiek jest młody trudniej mu
wybaczać. Zwłaszcza takie rzeczy.
- Bo nie wie, co jest naprawdę ważne!
Oboje potakiwali sobie nawzajem patrząc nad nagrobkiem z białego marmuru, jakby nie
chcieli go widzieć. Drzewa tańczyły, zdawało się, że były tak jak żyją zwierzęta, że ruszają gałęźmi
jak odnóżami. Zupełnie jakby miały zaraz wstać i odejść.
Długo tak siedzieli bez słowa pogrążeni w przeszłości. Każde w swojej, odległej i
pogmatwanej, jak tylko pogmatwane potrafi być życie. On odezwał się pierwszy, kiedy wiatr
przycichł na chwilę.
- Właściwie nie pamiętam, czemu zerwaliśmy kontakt. – Znów chwilę myślał. – Chyba
później któreś z nas wyjechało. Tak, pamiętam już. Ona wyjechała, a ja pojechałem za nią. To było we
Włoszech, była pani kiedyś we Włoszech?
- Nie byłam. Tylko w Hiszpanii. Raz. Ale we Włoszech nigdy.
- Ja byłem. W Hiszpanii też, kiedyś dużo podróżowałem. Ech, gdzie to ja nie byłem! –
Machnął ręką. – Pół świata zwiedziłem i wie pani co? – Chwilę czekał na odpowiedź, ale jej nie
dostał. – Nigdzie nie znalazłem drugiej takiej!
Wiatr znowu się wzmógł i starszy mężczyzna musiał przestać mówić, żeby nie musieć go
przekrzykiwać.
- Nie żebym całe życie przeżył sam – powiedział po chwili. – Miałem żonę przecież. I dzieci
mam. To do żony właśnie przyszedłem. Ale takiej jak ona ani jednej nie spotkałem! Nie chcę
licytować, którą kochałem bardziej. Chyba żadnej. Po prostu kochałem je inaczej.
Westchnęła głęboko i z trudem odczytała godzinę z zegarka.
- Zanudzam panią?
- Nie, nie. – Powiedziała – proszę mówić. I tak muszę czekać na autobus. Rzadko można z
kimś tak porozmawiać.
- Prawda. I to jeszcze z kimś tak przywołującym wspomnienia! Pamiętam, po spotkaniu w
Wenecji często myślałem, czy jak będę starszy, to ją rozpoznam. Wyobrażałem sobie, jak będzie
wyglądała za tych parę lat. Dziś pewnie wygląda jak pani. – Pokiwał głową – Ciekawe, czy nadal jest
z tym chłopakiem. Tym z Wenecji. Mam nadzieję, że była szczęśliwa.
- Na pewno nie.
- Słucham?
- Na pewno nie. Wiem po sobie, tacy ludzie rzadko bywają szczęśliwi. Zrozumiałam to
dopiero po latach, ale wtedy często jest już za późno. Za późno, żeby ostudzić tak rozgrzany
temperament.
- Prawda. Pamiętam też, że po tym spotkaniu chciałem ją za coś przeprosić. Mówiłem sobie,
że jak ją spotkam, to za coś ją przeproszę. – Podrapał się po głowie. – Co to było? Co to było? – Nagle
zawołał i zaśmiał się – No tak! To ci dopiero!
Spojrzała na niego pytająco i czekała na odpowiedź. Kiwał głową patrząc wciąż przed siebie.
- Mówiłem sobie wtedy, że nie dość walczyłem o nią. Taki młodzieńczy wymysł. Miała mi to
za złe – tak sobie myślałem i miałem ją za to przeprosić. Pewnie miałem rację. Ale przeprosiny nic by
tu nie dały.
Uśmiechał się i patrzył wciąż nad nagrobkiem.
Wiatr zelżał, liście powoli kończyły swój taniec, niebo zaszumiało lekką mżawką. Sprawdziła
jeszcze raz godzinę.
- Bardzo pana przepraszam, ale muszę już iść. – Powiedziała. – Autobus…
Uśmiechnęła się. Na początku nie zrozumiał, co powiedziała. Zapatrzył się na ten uśmiech,
który wydał mu się równie znajomy.
- Ach tak, autobus – powiedział po chwili. – Pani wybaczy, że nie wstanę się pożegnać.
- Wybaczam – powiedziała.
Patrzył, jak odchodzi chwiejącym się krokiem, jak trzepocze jej płaszcz i nawet teraz, od tyłu,
zgarbiona i chwiejąca się wydała mu się znajoma. W jej krokach podpieranych laską była jednak jakaś
siła i pewność siebie, którą rozpoznawał. Skręcając z alejki spojrzała jeszcze w jego stronę, a on wciąż
nie mógł uwierzyć, że to nie ona.
Deszcz przeszedł bokiem, ale niebo pozostało pochmurne. Ptaki sfrunęły na drzewo obok
mężczyzny. Zapatrzył się na nie i uśmiechnął.
- No ptaszku – powiedział – chyba czas się zbierać.
Jeden z ptaków zleciał z drzewa i usiadł na nagrobku naprzeciw zgarbionego starszego
mężczyzny. Jego wzrok, mimo podeszłego wieku wciąż ostry podążył za nim. Powoli, jak topniejący
śnieg albo spadający z wysokiego drzewa liść, twarz starca zmieniała się.
Z uśmiechu zrobiło się zdziwienie, później zmarszczki ułożyły wyraz zaskoczenia i
niedowierzania. Patrzył na nagrobek, przy którym ją spotkał, a na który nie spojrzał wcześniej ani
razu. Patrzył na dwuczłonowe nazwisko, którego część wciąż pamiętał. Patrzył na poprzedzające je
imię, powoli składał litery.
- Marta– wyszeptał.
Sprawdził datę urodzenia, na pierwszy rzut oka zgadzała się. Przeliczył jednak dokładnie.
- Niemożliwe – powiedział. – Niemożliwe.
Wstał podpierając się laską i przyjrzał zdjęciu przytwierdzonemu do nagrobka. Rozpoznał
znane mu rysy, nie były to jednak te, które miał tak silnie wyryte w pamięci. Jeszcze raz przeliczył
dokładnie lata. Brakowało dwóch.
- Niemożliwe. Byliśmy równolatkami. Niemożliwe.
Zaczął stukać laską w ziemię. Rozejrzał się, jakby mając nadzieję, że ona jeszcze gdzieś tam
jest.
Nagle w jego twarzy zrozumienie wyżłobiło okrutne rysy. Oczy zeszkliły mu się, ręce zaczęły
trząść jeszcze mocniej.
- Znowu! Znowu wszystko pokręciłem! – Wciąż stukał laską. – Nie Wenecja, a Madryt! –
Dyszał - Maria! Nie Marta! Maria!





4
123456 Smoki www.smok171.pev.pl

Tak bardzo starałam się znienawidzić ją. Z całych sił. Miałam mnóstwo powodów,
żeby
z nią nie rozmawiać. Była ładniejsza ode mnie i taka miła. Zdolna, uprzejma, kobieca.
Powiedziała mi komplement, choć sama także na niego zasłużyła. Ja milczałam.
Jej słowa pozbawione goryczy, drwiny.
Ona nie znała ironii. Przytłaczająca pogoda ducha. Nie znosiłam widoku jej
uśmiechniętej twarzy.
Za każdym razem, kiedy miałam otworzyć usta i wypowiedzieć potok słów, gdzieś na
pograniczu duszy i języka czaiła się złośliwość. Zawsze kiedy miałam powiedzieć, jak bardzo
jej nie znoszę, że nie mogę na nią patrzeć i żeby… żeby zeszła mi z oczu… to wtedy coś mnie
powstrzymywało. Mówiłam: "proszę, dziękuję, jesteś taka miła" i starałam się nie być
cyniczna, choć tak bardzo to lubię.
W głębi mieszkania dzwonił telefon
- Nie, nie mogę, to na pewno ona. Ja nie chcę... nie mogę... – mówiłam sama do siebie.
-Odbierz. – Ciche ponaglenie.
Tykający zegar na kuchennej ścianie. Bzyczenie muchy bijącej o nagrzaną ścianę.
Cisza. Pustka. Samotność. Stagnacja, a może tylko spokój. Może tylko wolność.
Odbieram.
- Jasne, że możesz przyjść… – odpowiadam.
Ja naprawdę starałam się jej nienawidzić. Nie mogłam.
Lubię ją.
Ja na prawdę ją lubię.





5
123456 Smoki www.smok171.pev.pl

Niewypowiedziane słowa palą, jak ogień, trawią, niczym zabójcza choroba.
Od wewnątrz. Po cichu. Bez ustanku.
Ten ciemny, wąski korytarz... Jak gdyby nie istniało nic poza nim.
Tylko ten ciemny, korytarz i nas troje. W ciemności nie mogę poznać który z nich, jest który.
Naraz zdają się braćmi złudnie do siebie podobnymi, a po chwili są już tym samym człowiekiem
w dwóch osobach.
On bełkocze, wino rzeką słodkiej, pijanej czerwieni płynie przez jego żyły.
Najcichszy szept rozsadza moją czaszkę. Przykładam dłonie do uszu.
Chcę go o coś zapytać, ale z moich ust nie wypływają żadne słowa. Wargi skleił mi beton
milczenia.
On upada na łóżko, ja kładę się obok. Rozglądam się. Jest nas troje i nie wiem, które jest
które.
Leżymy więc razem. Mówię po cichu, że to nic, że spóźnimy się na autobus, że już nigdzie
nie pojedziemy, że jesteśmy pijani życiem do granic i że za chwilę umrzemy, bo śmierć
zawsze przychodzi w nieodpowiednim momencie.
Patrzę na nich dwóch i myślę, że nigdy nie zdołam ich rozróżnić.
Z moich ust powoli zaczyna wypływać smużka światła, potem płynie coraz szybciej w
rytm spazmatycznych ruchów ciała.
Nie mogę tego zatrzymać.
Boję się. To uczucie mnie przerasta. Jest silniejsze ode mnie. Zbyt silne
Nagle wydaję się sobie piękna, przepełnia mnie światło.
Wydostaje się na zewnątrz przez nos, drażni gardło, wychodzi przez skórę.
W uszach szumi. Zaraz krew zetnie mi się w żyłach, a serce zatrzyma wpół skurczu.
Rozpęknę się na kawałki, jak witraż, będę jak baloniki powietrza w gazowanym napoju
wzlatywała ku górze, po to tylko, by wreszcie pęknąć. Wyzwolić się. Nic więcej.
Oni obaj śpią, a za oknami wszystko bieleje. Świat, jak wielka, biała kartka. Jak szpitalna
ściana lśniących, w jarzeniowym świetle, kafelków.
Modlę się. Klnę. Błagam.
Nic nie jest w stanie zatrzymać światła, które zaczyna rozrywać moje ciało.
Łzy cisną się do oczu. Płaczę, a oni śpią, tak bliźniaczo do siebie podobni.
Zaledwie ułamki sekund dzielą mnie od apogeum.
Usta mi drżą. Walczę. Chcę to zatrzymać na moment przed, a zarazem nie mogę oprzeć się,
by nie przekroczyć granicy.
Fala jasności porywa mnie ze sobą. Jej siła zabiera mój oddech.
Łzy mieszają się ze światłem wypełniającym pokój.
Umieram.
Za każdym razem tak samo. Za każdym razem inaczej. Za każdym razem od nowa.
Zapadam się w bezdech, w miękki aksamit spokoju. Lewituję ponad łóżkiem, przechodzę
przez ściany. Wypełniam sobą cała przestrzeń, jakbym była nieskończenie wielka. Znam
odpowiedzi przez te jedną magiczną sekundę, tylko po to, by po chwili za powrót je
zapomnieć. Pijany świat kołysze się na boki w rytm tętniącej krwi.
Wszystko tak wiruje przez chwilę, a potem niespodziewana trzeźwość, jak uderzenie w
potylicę. Wszystko przemija zostawiając rozdrażnienie. Niedosyt. Najwyższa cena, jaką musi
zapłacić człowiek. Najwyższa ofiara, jaką może ponieść. Najwyższa nagroda, jaką może
otrzymać.
Raz jeszcze chcę wyjrzeć prze okno, by zobaczyć wielką białą kartkę papieru…




6
123456 Smoki www.smok171.pev.pl


,,Zło ma przewagę w tym,że istnieje...''


Należała do kobiet, które choć nie grzeszą bystrością, to kiedy zechcą usidlić mężczyznę bądź
przynajmniej się do niego zbliżyć, zawsze obmyślą iście genialny plan. Dlatego Michał nie tylko się
zdziwił, ale i zaniepokoił nieco, gdy tydzień temu zapukała do jego drzwi i od progu rzuciła
enigmatycznie:
- Czy chcesz przysłużyć się światu?
Fakt, że w taki właśnie sposób rozpoczęła ich pierwszą od trzech lat rozmowę, czynił to
sztampowe pytanie niezwykle ciekawym. Z tego też powodu mężczyzna uśmiechnął się, choć nie
przypuszczał, że niespodziewane spotkanie z mężatką, która nadal jest w nim zadurzona, może się
okazać choć przez chwilę przyjemne.
- Jak chyba każdy - powiedział do jej pleców, gdyż uśmiech uznała za zaproszenie do środka.
Usiadła na pufie, zaczęła rozwiązywać buty. Nie wiedział, co może dodać.
- Ładnie się urządziłeś, widzę. - Zawiesiła tamten temat na kołku - Wszędzie porządek.
Kobieca ręka?
- Od czasu do czasu. - Z dumą omiótł mieszkanie spojrzeniem. Mogło się podobać i czyniło to
przykładnie. Reprodukcje obrazów Williama Blake'a spoglądały ze ścian korytarza i razem z dwoma
stuletnimi komodami nadawały domowi klimatu dawnych czasów. Widoczna reszta pomieszczeń nie
była pod tym względem mniej urokliwa. - żyję tak, jak planowałem. Nie zamknąłem się w klatce, jaką
jest stały związek. A żeby nie uschnąć z powodu niezaspokojonych potrzeb bliskości, czułości i seksu,
przeżywam od czasu do czasu romans. Jak wiesz, uważam, że są bardziej wartościowe zajęcia, niż
codzienne przebywanie z kobietą. I to im właśnie się poświęcam.
Ugryzł się w język. Mogła, nieudolnie czytając między wierszami, wyłuskać z jego
wypowiedzi nieistniejącą sugestię, jakoby to z nią właśnie chciał przeżyć romans. Wiedział, że gdy się
czegoś pragnie - a nie miał wątpliwości, że cały czas marzy o nim - człowiek we wszystkim dopatruje
się aluzji związanych z jego żądzami. Źrenice kobiety rozszerzyły się zauważalnie, z pewnością
znamionując podniecenie.
- Jeśli jesteś szczęśliwy, cieszę się - spuściła wzrok. Wyjęła z kieszeni chusteczkę, którą -
pewnie aby usprawiedliwić blisko półminutowe unikanie spojrzenia - powoli wytarła nos. Gdy
podniosła głowę, z jej oczu jeszcze przez chwilę wyzierał smutek.
- Napijesz się czegoś? - nie czekając na odpowiedź, poszedł do kuchni, gdyż głupio mu było
patrzeć na nią w takim stanie. Z zamyślenia herbatę znalazł dopiero wtedy, gdy zagotowała się woda.
Parę kropel wrzątku sparzyło mu dłoń, kiedy niósł filiżankę.
Iza podziękowała, zmuszając go do dokończenia znienawidzonego rytuału rutyniarskim
“proszę”. Wbiła wzrok w łyżeczkę młynkującą w herbacie i podjęła temat, o którym już zapomniał:
- Jeśli chcesz się przysłużyć światu, przekaż swoje geny.
Nie mógł nie parsknąć śmiechem. Oto kobieta, z którą pięć lat temu przeżył miłostkę,
przychodzi po trzech latach niewidzenia, by udzielać rad rodem z kiepskiej komedii.
- Wiesz - odpowiedział czym prędzej, by zmyć z twarzy głupkowaty uśmiech - Myślałem
kiedyś nad tym, uznałem jednak, że macierzyństwo to niewola.
- Możesz zrobić dziecko kobiecie, która wyszła za bezpłodnego mężczyznę. - podniosła na
niego fiołkowe oczy. To niesamowite, pomyślał, że nawet niezbyt atrakcyjne dziewczyny, takie jak
ona, mają zawsze piękne oczy. Widział, że toczyła walkę ze wstydliwością, która ciągnęła jej głowę w
dół.
- Chcesz mnie spłycić do roli reproduktora? - wypalił niezbyt grzecznie, ale skwitowała to
uśmiechem.
- Do roli wspaniałego mężczyzny - odpowiedziała po krótkim zastanowieniu - który przekaże
wspaniałe geny, dzięki czemu urodzi się wspaniały człowiek. I nie spłycić, tylko wyznaczyć.
Połechtała jego ego z wyczuciem godnym panegirysty. Zaraz podjęła uzasadnianie, dlaczego
uważa ten pomysł za świetny, a gdy z każdym jej słowem Michał nabierał pewności, że to właśnie ją
miałby zapłodnić, ostatecznie rozwiała wątpliwości:
- Już dawno uzgodniłam to z mężem. Jeśli chcesz się upewnić, możemy się z nim spotkać.
Odwiedziła Michała w najdogodniejszym momencie, czyli wtedy, gdy głód kobiety zaczynał
go coraz mocniej dręczyć. To oraz fakt, iż naprawdę sądził, że jego potomek będzie wyjątkowy,
sprawiło, że jeszcze tego samego dnia rozmówił się z małżonkiem Izy. Łatwo zauważył, że choć
pragnienie dziecka rzeczywiście przemogło w mężczyźnie zazdrość, to jednak była ona nadal obecna,
a uwidoczniała się choćby w oschłym tonie i szybkim zakończeniu dialogu.
Iza przyszła nad ranem, mieli dla siebie cały dzień. Michał nie sądził, że będzie się
krępował, a jednak świadomość, co różni te zbliżenia od innych, które przeżył, osadzała się
nieprzyjemnie w postaci mokrego podkoszulka i lekko dygocących kolan.
- Już jestem - nie znosił takich zdań, wypowiadanych, gdy widzi się rozmówcę, podobnie jak
nienawidził równie głupiego pytania “o, już wróciłeś?”. Jednak ucieszył się to słysząc, gdyż z drżenia
głosu Izy wyczytał, że nie on jeden czuje się nieswojo.
- Rzeczywiście - nabrał trochę animuszu - Może się czegoś napijesz?
- Mam nadzieję - ale zamiast powiedzieć, czego sobie życzy, wymownie spojrzała na jego
krocze. A zatem, jak przypuszczał, nie przyszła tu tylko po to, by zostać zapłodnioną. Pragnęła w
ciągu tego dnia ziścić jak najwięcej pragnień związanych z jego cielesnością.
Prędko wzięła się za pierwsze.
Rzuciła mu się na szyję i wpiła ciepłymi ustami w jego usta. Po pocałunkach zapierających
dech zwolniła znacznie, w końcu cofnęła głowę i się uśmiechnęła. Ujęła dłoń Michała zaprowadziła
go do sypialni jak małe dziecko, które zgubiło się w tłumie. Oto rozpoczynał się obmyślany latami
przez Izę scenariusz, w którym mężczyzna grał kluczową rolę, a którego nie znał. Dał się
prowadzić, gdyż ta niewiedza niezwykle go pociągała.
Uwielbiał zapadać się w wodne łóżko. Uczucie, jakiego wtedy przez ułamek sekundy
doznawał, było jego ulubionym zaraz po orgazmie. Tym razem przyjemna chwila trwała trochę dłużej,
gdyż leżąca na Michale kobieta przyprawiła go o dobre pięćdziesiąt pięć kilogramów. Nie skupił się
jednak na tym momencie, ale i nie żałował tego, gdyż miękkość ust partnerki stanowiła lepsze
zaczepienie dla uwagi.
- Długo... - wyszeptała i jęknęła, bo wsunął rękę pod jej bluzkę. Nie dokończyła zdania,
wiedziała jednak, że domyślił się dalszego ciągu: “...na to czekałam”. Wiedziała także, że nie musiała
tego mówić, gdyż jej ciało, teraz drżące z podniecenia, gdy dłonią gładził jej plecy, wyrażało znacznie
więcej.
Powoli zdjęła z Michała koszulę. Rozpuściła czarne jak smoła, puszyste włosy, których
koniuszki zaczęły pieścić nagi tors mężczyzny. W sukurs pachnącej cytrynową odżywką grzywie
przyszły usta, z namaszczeniem całując posągowo wyrzeźbioną klatkę piersiową. Z ociąganiem
schodziły niżej, czasem wracały na miejsce przed chwilą zwiedzone, by jeszcze raz wpić się w ciągle
wilgotna skórę. Jednak zaraz znowu parły naprzód, nieuchronnie jak śmierć, czule niczym pierwsza
kochanka.
Wreszcie dobiły do spodni. Wtedy smukłe, wypielęgnowane dłonie Izy uporały się z
guzikiem, potem rozporkiem. Michał uniósł lekko biodra, by kobieta zdjęła z niego dżinsy, co
uczyniła niezgrabnie, wpatrzona w wybrzuszają slipy męskość.
Usta rwały się, by podjąć pochód, lecz fiołkowe oczy chciały patrzeć. Syciły się więc
widokiem ukochanego ciała, które w ciągu ostatnich lat nic się nie zmieniło. Jednak bezwarunkowa
miłość, która pragnęła przede wszystkim obdarowywać, wzięła górę i Iza na powrót rozpoczęła
całowanie. Michał westchnął, poczuwszy znów spragniony dotyk, znaczący podbrzusze wilgocią.
Usta musnęły wyprężoną męskość. Przystanęły, jakby sposobiąc się do od dawna
wyczekiwanej chwili, przywołując wszystkie oczekiwania, by skonfrontować je z niewyobrażalnie
bliskim spełnieniem. W końcu, ogłupione szczęściem, przylgnęły do wybrzuszonych slipów. Iza
zaśmiała się, a w głosie jej dźwięczało najprawdziwsze szaleństwo, właściwe kochankom, którzy poza
seksem nie widzą w życiu sensu. Wystrzeliła dłońmi ku wełnianej zawadzie, podarła majtki z
herkulesową siłą, którą wyzwoliło w niej zwierzęce pożądanie. Potem usta połknęły męskość. Michał
stęknął.
Wbiegał na wyżynę rozkoszy. Coraz szybciej. W końcu odleciał...
Poczuł ulgę w lędźwiach. Spojrzał na Izę. Nasienie znaczyło brodę kobiety kilkoma
strugami.
Nienawidził chwilowej bezsiły, która ogarniała go tuż po orgazmie. Nie mógł bowiem od razu
odwdzięczyć się partnerce za rozkosz, którą został obdarowany. Ale tym razem, po raz pierwszy w
życiu, żadnej niemocy nie odczuwał, więc czym prędzej ułożył Izę wygodnie na łóżku.
Miała fantazyjne skarpetki z palcami we wszystkich kolorach tęczy. Lubiła rzeczy kojarzące
się ze zwariowaną młodością, z takich nosiła także pacynkę, teraz otuloną przez falujące piersi.
Wybierała przedmioty tego typu, by sprawiać na sobie mylne wrażenie, że jest – jak to zwykła
ujmować – osobą wyluzowaną. Poza tym w ten sposób zaspokajała po części głód młodzieńczego
szaleństwa, którego jako stale przesiadująca w domu, samotna dziewczyna nie doświadczyła w latach
szkolnych.
Zdjął Izie skarpetki możliwie najwolniej, aby materiał jak najdłużej pieścił wrażliwą skórę
podeszew stóp. Ucałował lekko zgrabne palce, noszące znamiona niedawnej wizyty u pedicurzystki.
Jedną dłonią głaskając pod bufiastymi spodniami łydkę, drugą zaczął je ściągać.
Rozwarła obnażone nogi. Pewnie i fakt, że nadal nie nosiła majtek, powiązałby z jej
niespełnioną młodością. Jednak nie mógł myśleć o niczym innym, jak tylko, by czym prędzej
zanurzyć język w wilgotnej pochwie.
Zapiszczała, czując Michała między udami. Chwycił jej piersi zamaszyście, jak spadający w
przepaść alpinista łapie się zrębu skały. Na chwilę straciła oddech, jednak zbyt była skupiona na
nieopisanych doznaniach, by to zauważyć.
Umiejętnie przedłużał jej przyjemność, zwalniał na krok przed orgazmem. Aż w końcu,
przeklinając zmęczenie, postanowił się nie zatrzymywać. I wszyscy mieszkańcy kamienicy usłyszeli
po chwili przenikliwy krzyk spełnienia. Bigoci spod trójki wygłosili głośną tyradę o mieszczańskim
zepsuciu. Alkoholik spod czwórki uciszył ich zadziwiająco składną wiązanką wymyślnych
przekleństw. A młodzież z dwu innych mieszkań zaczęła bić brawo i z entuzjazmem pogwizdywać.
Zdjął Izie bluzkę, stanik i niczym zapłakane dziecko wtulił się w pełne piersi. Potem
zatopił spojrzenie w fiołkowych oczach, od których oderwać go mogły tylko kolejne pieszczoty. I
uczyniło to tamtego dnia jeszcze dziesięć razy.
Michał stale wracał myślami do tej soboty, stanowiącej zresztą najprzyjemniejsze
wspomnienie, jakie gnieździł w pamięci. Niemniej zdziwił się mocno, że kiedy zazdrosny mąż Izy
- wpierw zabiwszy ją za oschłość, która pojawiła się w niedzielę i nie chciała zniknąć – rozpłatał mu
czaszkę kijem bejsbolowym, on, konając w kałuży własnej krwi, niczego nie żałował.




Smoki, Smoki, Smoki...
123456 Smoki www.smok171.pev.pl


Budowa smoka:





Inne rysunki...